sobota, 19 października 2013

ROZDZIAŁ XII "TOGA"


           Po obudzeniu się, nadal leżałam na tym samym, wygodnym łóżku co przedtem. Różnica polegała tylko na tym, że nie musiałam sobie ściągać opaski - John musiał ją ściągnąć za mnie. Na małym stoliczku, który stał przy łóżku znalazłam małą, zgniecioną na pół, różową karteczkę. Jej treść mówiła mi jedno: "Wypij mnie." Cytat z Alicji w Krainie Czarów? - pomyślałam. Ktoś tu podobnie jak ja widzę, wychowywał się na bajkach Disney'a. Obok niej, faktycznie stał jeden z tych kubeczków, które wybrałam wcześniej. Clifford! Wyciągnęłam powoli dłoń w jego kierunku i chwyciłam. Zimna już. Kurde...jak mogłam tak zasnąć u kogoś w domu? - pomyślałam. Delikatnie zbliżyłam ciecz do swoich ust i rozchyliłam wargi. Czułam, jak spływa rzez mój przełyk i powoli łagodzi pragnienie.
            Pokój, w którym się znajdowałam był czerwono brązowy. Sypialnia. Pewnie Johna. Podobnie jak kuchnia, tak i ta zawierała wiele szczególików i fragmentów, na których można było zawiesić oczy. Pierwszym z nich była zdobiona szafa. Przeznaczona pewnie na ubrania nie była pierwszej młodości, jednakże świetnie dopełniała wnętrze. Awww. Kocham takie połączenia! Ciotka także łączyła style. Podobnie jak John. Ale czy ja wiem, czy jej tak świetnie to wychodziło? Mniejsza o to. Brązową ramę okna idealnie odzwierciedlała czerwona zasłona. Na pierwszy rzut oka skojarzyła mi się z taką bardziej zamkową niż domową, że tak to ujmę, ale jak kto woli. Samo łóżko tak jak wspominałam było wygodne. Baa! Nawet baaardzo. Skończywszy pić herbatę, usłyszałam skrzy paneli. Po chwili w pokoju pojawił się John. Pokręcił głową, po czym dodał:
- Fajnie syrboczesz tą herbatę... - zbliżył się do łóżka i przysunął sobie mały, brązowy taborecik, którego wcześniej nie zauważyłam. Zrobiłam na niego nadąsaną minę. - Ciężko nie usłyszeć z drugiego pokoju. - zaśmiał się. A tak w ogóle to jak sie spało?
- Dzięki tei! - uśmiechnęłam się w jego kierunku. - Powiem ci, że łóżko masz strasznie wygodne...
- Wiem, bo moje. - odparł ze śmiechem. - Rzadko się zdarza, że ktoś do mnie przychodzi i od razu ląduje w łóżku.. - zaśmiał się.
- Czyli masz dziewczynę? - spytałam po chwili. Kurde...dlaczego każdy jak fajny, to ma dziewczynę? John chyba się zarumienił i odwrócił głowę. Boże, jaki on jest przystojny - pomyślałam.
- Hmm....tutaj jest troche inaczej Cameron. - rzekł. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć...
- Najlepiej od początku. - powiedziałam i dłonią dotknęłam jego podbródka, aby odwrócił głowę w moją stronę. Dzieliło nas ile? Z pięćdziesiąt centymetrów? Kto wie? Nie miałam przy sobie linijki..
- Tutaj, każdy jest komuś przypisany..podobnie jak na Ziemi. Tam ludzie zazwyczaj myślą, że sami dokonują wyboru, ale tam z góry mówi nam głos, czyje serce wsłucha się tutaj...- dotknął miejsca od moja piersią. - ..w serce. Ono właściwie jest wszech Panem uczuć... Podobnie jest tutaj. - uśmiechnął się.
- Czyli ktoś jest ci przypisany? To jaki jest problem? - spytałam.
- ...Nie wiem czy ona jest gotowa.. Wiesz ... Ciężko zmusić kogoś do rozmowy, a co dopiero aby cię pokochał...- powiedział, drapiąc się po głowie.
- A opiszesz mi tą dziewczyną. - nalegałam. - oczywiście, jeśli nie chcesz....
- Nie. Opiszę... - usiadłam na bawełnianej pościeli po turecku, strącając z nóg moje bamboszki. - ..Jej imię jest wyjątkowe..podobnie jak ona sama. W rzeczywistości oznacza krzywą część ciała, jednakże jej owa część ciała nie jest krzywa. jest idealna... Oczy śmieją się do samego rozmówcy, a uśmiech - pokręcił głową wpatrując się w moją twarz..- Ten jest zniewalający. Niczym anioł na złotym dywanie...
- Znalazłeś tego anioła już tu? Po drugiej stronie? - przerwałam mu.
- Znalazłem. Kilka miesięcy temu na Ziemskie? Jak się zdążyłaś domyśleć, czas tutaj stoi w miejscu...
- No zauważyłam - uśmiechnęłam się.
- Wracając jednak, nigdy takiej nie spotkałem, której mógłbym o niej powiedzieć... - zrobił chwilę przerwy. -..aż do teraz....- pochylił się nade mną i opuszkiem palców chwycił kieszonkę mojej togi. - ma jednak jedną wadę... - uśmiechnął się. Nim zdążyłam się spytać jaką, John przywarł do mnie ciałem.
- Fatalnie dobrała stylistę.. - drugą dłonią przeczesał moje włosy.
- Chcesz mi powiedzieć... - próbowałam spytać, ale już nie dokończyłam. Swoimi wargami przymknął moje usta, a te nie zamierzały protestować. W jednej chwili świat zwariował, ale mi to nie przeszkadzało. Liczył się tylko on. John.
           Zaczął mnie obdarowywać pocałunkami. Z początku tylko na twarzy, ale te nie znalazły zahamowań i śmiało zeszły na szyję oraz dekolt. - Wiem, po co tutaj przyszłaś Cameron... - szepnął do mojego ucha. Być może jestem cholernym egoistą! Znowu! Ale nie chcę cię ponownie stracić!...
- Ponownie?! - przerwałam odwzajemnianie pieszczot i spojrzałam niepewnie na przywierającego moje ciało John'a. Ten jednak puścił te słowa mimo uszu... - John! O co chodzi! - wysyczałam.
- Nie psuj tej chwili Cameron, proszę - szepnął i zabrał się za moją togę. W jednej chwili straciłam ją z zasięgu wzroku i chłopak obdarowywał mnie kolejnymi pocałunkami. Nie stawiałam oporu, mimo, że coś krzyczało we mnie, abym się opamiętała. Po paru sekundach naparł na mnie z większą siłą. Odwróciłam wzrok w przeciwną stronę a ten jakby czytając z mojej twarzy spytał : " Mam przestać?". W odpowiedzi musnęłam tylko jego usta i zrobiliśmy krok dalej...





EPIZOD
PAUL

            Brrr. Jak tu cholernie zimno! Ile ja już tu siedzę? Trzy godziny? Nie - zdecydowanie więcej. Przecież widziałem już wschód. Wczorajszy zachód...Nie mogę pokazać jaki jestem słaby. Kurwa no nie mogę! Chwyciwszy paczkę żyletek z kieszeni, zacząłem nerwowo gładzić opuszkami palców opakowanie. Dookoła mnie słychać było tylko typowe - leśne odgłosy. A w powietrzu wyczuwałem śmierć. Moją. Tą rychłą i ostatnią.
            Wyciągnąłem pierwszą z wierzchu. Jaka ostra. Ma te same iskry co miała Cameron. - pomyślałem. Odsłoniwszy rękaw, zabrałem się za ostatnie dotknięcie żyły. Takiej , jaka została w całości. Związawszy nadgarstek taśmą, zabrałem się za pierwsze cięcie. Widząc jak krew barwi moją skórę, niechętnie zrobiłem kolejne cięcie. Nie licząc ile razy wbiłem to ostre narzędzie, przeniosłem się na drugą rękę. W tym celu wyjąłem pozostałe 5 żyletek. Bez zahamowań wbijałem teraz jedną żyletkę za drugą, krzycząc, że moje życie jest bez sensu. Modliłem się, aby nikt nie przeszkodził mi w moim planie.
             Nie myślałem teraz o rodzinie, o znajomych, o sobie. Rodzicach. O tym, ile cierpienia sprawi im wiadomość, że ich synuś " pociął się w lesie". Kurwa, ale za kimś ten charakter chyba mam...
Z sekundy na sekunde dłonie, robiły się coraz bardziej sine. Nie docierała już normalnie krew, a pozrywane żyły szczypały jak diabli. Czułem, że powoli osuwam się na ziemie. Nim zdążyłem zamknąć oczy, przelustrowałem ostatni raz ziemski zagajnik. Doszło do mnie, że czas zakończyć obecny żywot, że zaraz umrę...


            

3 komentarze:

  1. Jejkuuu ....romantyczne i głupie. Jak on tak mógł ;___;

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy kiedyś już tego nie pisałam, ale to opowiadanie jest genialne. Aż głupio się przyznać, że zapomniałam o nim i do końca doczytałam dopiero dzisiaj. Fantastyczny pomysł, strasznie podoba mi się twój sposób pisania. Oby tak dalej! :)
    Czy Paul jest Johnem? Ale skoro tak, to nie mógłby jej wciągnąć do tego drugiego świata, bo jak ona umarła, to on jeszcze żył. O ile dobrze zrozumiałam tekst.
    Cholera, czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobrze zrozumiałaś :)
      Niedługo się wyjaśni - spokojnie :D

      Usuń