piątek, 26 lipca 2013

ROZDZIAŁ XI "ESENCJA"


            Kuchnia była na prawdę dużym pomieszczeniem. Przechodziło się do niej prosto z salonu, praktycznie z nad przeciwka. Samo pomieszczenie było przytulne i składnie ułożone. Miało sie wrażenie, że dzbanuszki znajdujące się na półkach, idealnie zostały dopasowane do wnętrza pomieszczenia.
- Woow... - wymówiłam po chwili.
- ..Podoba ci się? - spytał zaciekawiony. Podobała mi się bez dwóch zdań. Brąz mebli, stolik z pięcioma krzesłami a na dodatek ta kompozycja...
- Sam projektowałeś? - zapytałam.
- Jasne, jak wszystko tutaj. - przerwał. - Nie chcę się chwalić, czy coś... - rzekł.
- Masz dobrą głowę do architektury. Serio. - stanęłam przy szafce z naczyniami i podziwiałam dobór kolorów. - ..i dobrze łączysz na dodatek...
- Hmm...dzięki. - po chwili poczułam jego dłonie na swojej talii. Lekko podskoczyłam.- ..nie chciałem cię wystraszyć Cameron, serio. - odparł, po czym odwrócił mnie tak, abym stała naprzeciwko niego. Sięgałam mu wzrostem do podbródka. On natomiast wpatrywał sie we mnie tymi swoimi lazurowymi oczkami a ja nie wiedziałam co zrobić - czy go odpędzić, czy przytulić ten nagi tors  i ramiona przykryte ręcznikiem...
- Yhyhm..! - do kuchni wparowała Kate. John nadal trzymał mnie w talii, a ja chyba sie zarumieniłam.
- No ku...- popatrzył na mnie po czym  skierował wzrok na nią. Dziewczynka wyszczerzyła białe ząbki.
- John się zakochał! John się zakochał! - zaczęła wyśpiewywać coraz to głośniejszym tonem. Chłopak westchnął i pokręcił głową.
- Z młodszym rodzeństwem to nie masz ani chwili spokoju... - powiedział zrezygnowanym tonem, a następnie zdjął dłonie z mojej talii i podniósł dziewczynkę. - Cameron, tam w tej szafce koło lodówki są kubki. Jakbyś mogła,  weź dwa i zagotuj wodę w czajniku...ja zaraz wrócę, tylko powiem coś temu małemu robaczkowi...
             Zrobił kilka kroków i już go nie było. Ja niczym ślimak powłóczyłam się do szafki i wyjęłam dwa kubki, pomalowane chyba własnoręcznie. Jeden był niebieski ze słoniami, a drugi brązowy z wielkim, czerwonym psem. Czyżby to był Clifford? Nawet możliwe... Następnie chwyciłam czajnik znajdujący się na palniku. Wlałam trochę wody z kranu. Na moje oko wystarczająco i zaczęłam podgrzewać, ustawiając palnik na średnie rozgrzanie. Noo dobra, teraz sobie poczekamy.. - pomyślałam. Ruszyłam w stronę jednego z pięciu krzeseł i usiadłam na nim okładając łokcie.
- No nie mów, że tak cię zanudziłem.... - usłyszałam po chwili. - ..Kate da nam na jakiś czas spokój. Zasnęła.
- ..Z własnej woli? - oderwałam się od stołu, po czym ziewnęłam.
- Widzę, że też jesteś zmęczona. Nawet bardziej od małej. - uśmiechnął się.
- Nie, to nic takiego. Serio.
- Nie...wcale. - czajnik zagwizdał a John ruszył w jego kierunku. - ..może herbatka wróci cię do żywych..
- ..Może... - zwróciłam sie do niego.
- Tylko teraz..no wiesz...żeby nie było zbyt kolorowo jest jeden problem... - oparł się o blat z promiennym uśmiechem. O matko! Ależ on jest przystojny... - pomyślałam.
- Mhm?
- Chodzi o to , że mam parę rodzajów herbaty...wiesz..czarna, zielona, ulung, aromatyzowane, prasowane i pu-erh....- skończył.
- A jaką polecasz? - spytałam, kompletnie nie poznając tonu mojego głosu. Nim zdążyłam się uśmiechnąć, podszedł do mnie wolnym krokiem i podał mi dłoń. Znowu staliśmy na przeciwko siebie.Tym razem trzymał coś w dłoni...
- Mogę? - spytał po czym ujrzałam w jego ręce czarną opaskę.
- Emm...- próbowałam zaprotestować, ale on rzekł:
- Nie bój się Cameron, nie zrobię ci krzywdy...
           Tym razem znowu spojrzałam w te jego lazurowe ślepia. "Kurde  Cameron, przecież mu ufasz!" - usłyszałam Lilly. No dobra..przecież taka była też prawda...
- Okey, ale obiecaj.. - odpowiedziałam mu.
- Obiecuję. - Przyrzekł. Następnie sprawnie zawiązał mi opaskę na oczach i poczułam w jednej chwili,że znajduję się w jego ramionach. Przytulił mnie tak mocno, że zapewne w dawnym życiu, usłyszałabym bicie jego serca. - Wygodnie ci? - spytał miękkim tonem. Ja przytaknęłam tylko głową, a ten niósł mnie chyba przez pół domu. Wciąż wtulając sie w jego mięśnie na szyi, czułam jak i we mnie wzbierają się emocje. Dużo emocji. - Okey, teraz tylko na mnie poczekaj...przyniosę esencje i wywary....- wychodził już zapewne  przez drzwi o czym dodał..- ...tylko nie podglądaj!...
- Spróbuję... - odparłam.. John pozostawił mnie na czymś miękkim. Strzelam, że to kanapa, albo łóżko. Nie powiem - było mi bardzo wygodnie... Tak wygodnie, że znowu robiłam się śpiąca... minuty mijały, a ja coraz bardziej odpływałam... W końcu zasnęłam i straciłam zarazem calutki "film"..

          
.


              EPIZOD
HOL W GMACHU LICEUM

- Kochani uczniowie..! Drodzy nauczyciele! Rado pedagogiczna...- zwróciła się vice dyrektor. - ..to co się stało wczoraj ma ogromny wpływ na jutro niewielkiej części z nas. Przyjaciół panny Withliams, znajomych. Także części nauczycieli, która nauczała naszą kochaną Cameron. Była to dziewczynka lubiana, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jak anioł jej szlachetne serce wyrywało się z piersi do pomocy innym. - pani dyrektor odwróciła się i wylała łzy na małą, kwadratową chusteczkę. Za jej śladem poszło wiele osób. Ci co Cameron nie znali, mieli jej już nigdy nie poznać. A ci którzy ją znali, juz nigdy nie usłyszą jej radosnego śmiechu...- ..ciiii....zaczęła tłumić łzy swoje jak i innych... - ..głos zabierze wychowawczyni Cameron..- sama usiadła na krześle i wszystkie smutki tłumiła w papierowym, cienkim przedmiocie...
- Tak, to prawda....Cameron odeszła, ale wierzymy, że żyje. Wierzymy, że lepiej jej tam - z Bogiem po drugiej stronie...że właśnie tam stoi po jego stronie i łącznie z nim pomaga nam teraz. Znosić to wszystko, tu. Na Ziemi życie jest chwilowe, jakże kruche...teraz własnie to widzimy....- nauczycielka wejrzała na grupkę płaczących dziewczyn ze swojej klasy : ...jednak Bóg najczęściej zabiera nam tych, którzy czynili dobro, którzy mu się spodobali i ową osobą czyniącą dobro była nasz kochana Cameron Withliams. Niech Bóg jej błogosławi... - odrzekła, wykonując przy mikrofonie znak krzyża...
- Dziękuje. - odrzekła pani dyrektor. - A teraz proszę na scenę najbliższego z przyjaciół Cameron:  Paula Melsone i Megan. - Megan ubrana w ciemne barwy wkroczyła zapłakana na scenę...w swojej małej dłoni ściskała chusteczkę jednocześnie rozglądając się za Paulem.
- Dziękuję pani dyrektor. - odparła. Dyrektorka pewnie spytała jej się gdzie jest Paul, bo nerwowo pokiwała głową...- ..razem z moja przyjaciółką znałyśmy się od... - popłynęły jej łzy..- od małego.... Cameron ...była... - pokręciła głową... i wypuściła z siebie stos łez...
- Kochanie... - położyła jej rękę na ramieniu pani dyrektor.
- Przepraszam...- wydusiła z siebie Megan i dopowiedziała..- wybacz Cameron, ale nie umiem do ciebie mówić w czasie przeszłym. Może się nauczę..kto wie? Na razie yo wszystko się za szybko dzieję...Wspólnie spędzony nasz czas, nasze pomysły, nasze wygłupy...chciałabym jeszcze choć raz przeżyć jeden z nich. Tak na nowo... - spojrzała się w niebo, a z jej oczu wyciekł kolejny strumień smutku.. - jeśli mnie słyszysz, a zapewne słyszysz, to mam nadzieję, że kiedyś oprowadzisz mnie po owym rajskim ogrodzie, że tam będziemy kończyć nasze wygłupy i właśnie tam poznamy się na nowo.... tak jak za dziecięcych lat... Dziękuję... - odrzekła i pełna łez opuściła scenę. Nie zatrzymując się biegiem ruszyła na parking, koło którego straciła jedna z najcenniejszych osób w swoim życiu - przyjaciółkę...





czwartek, 25 lipca 2013

ROZDZIAŁ X " BRACISZEK"


         Drewniane drzwi skrzypnęły pod wpływem przekręcającego się klucza w zamku.  Stojąc tam na samiusieńkim środku, zastanawiałam się kim jest " braciszek" i skąd mnie może znać. A jeśli to jakiś palant, lub co gorsza zboczeniec? Kurde...w co ja się wpakowałam?!? Na to pytanie ciężko mi na razie odpowiedzieć..  A może się schowam i ucieknę, jak tylko wyjdzie z salonu? Za późno.Dotarło do mnie..Z pod drzwi dobiegały już kroki.
- Kate! Kate..chodź się przywitać! - zawołała jakaś postać mocnym, męskim głosem. Był to zapewne wyczekiwany "braciszek".  Dziewczynka powoli, niczym księżniczka dumnie schodząca z pałacowych schodów, zbliżyła się do brata, po czym zarzuciła mu swoje chudziutkie rączki na szyję.
         Chłopak był o wiele wyższy ode mnie. Ubrany w czarne spodnie i biały t-shirt, powoli podrzucał małą w górę i dół, a ta z radością klaskała rączkami. Włosy w kolorze ciemnego blondu nie były przystrzyżone idealnie krótko... A oczy? Nie widziałam ich, bo wciąż był odwrócony do mnie tyłem. Po chwili mała wtuliła się w tego tors i ustkami zbliżyła się do jego ucha. Szeptając mu coś do ucha, delikatnie uśmiechnęła się w moją stronę. Wiedziałam jedno, a raczej mogłam się domyślić - szeptała zapewne o nowym gościu w ich salonie - mnie.
- A dobrze ją ugościłaś? - zapytał chłopak na głos, wciąż nie patrząc w moją stronę.
- Tak jak mi kazałeś John! Tak jak mi kazałeś... - mała wysunęła rządek białych, krzywych ząbków i dodała: Tofix świetnie się spisał!
- To prawda... - odparł. Zajmij czas mojemu gościowi. Ja pójdę tylko wziąć szybki prysznic.
          Tak więc jestem w domu John'a. A ta mała ma Kate. " I co.., nadal się boisz Bóg wie czego?" - spytała rozbawionym głosem Lilly. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jestem u John'a? Że ten pies specjalnie został wysłany dla mnie? - zapytałam ją wściekłym tonem.
- Cameron, może w końcu skusisz się na herbatkę? - Kate złapała rączką koniec mojej togi i zaczęła ciągnąć jej skrawek w dół, dając mi do zrozumienia, żebym sobie usiadła.
- Nie, naprawdę Kochanie nie trzeba.... - odparłam jej.
- I tak znając braciszka, zaraz cię ugości według własnego gustu. Nie odmówisz mu.. - roześmiała się.
            Na te słowa lekko się do niej uśmiechnęłam. Muszę być w końcu do nich miła - nie mój dom, nie moje zasady.  " A na co miałam ci mówić, że to John tu mieszka, co?".
- Dobra, zamknij się! - mała spojrzała na mnie tępym wzrokiem. - Nie Kate...to nie do ciebie było...
- Jak nie do mnie to do kogo? - chyba ją zaciekawiłam...Dalej Cameron, myśl...
- A miałaś kiedyś wymyślonego przyjaciela? Takiego z którym możesz o wszystkim porozmawiać?
" Ale żeś teraz wymyśliła." - wysyczała Lilly .
- Zamknij się w końcu!... Moja przyjaciółka ma na imię Lilly..chciałaby cie poznać, cały czas mnie tym męczy...
- To czemu mnie z nią nie zapoznasz? - spytała dziewczynka.
- Z wymyślonymi przyjaciółmi jest tak, że..- zaciekawiona Kate usiadła mi na kolanach. Nie protestowałam. -...że ...że, a no tak, wyleciało mi z głowy, że jeśli jest do ciebie przywiązany na tyle mocno, byś nie mogła się z nim rozstać, to nie przemówi do twoich przyjaciół. Przyjaciół...tu. - wskazałam ręką na jej serduszko.
- Jestem twoją przyjaciółką? - zapytała radośnie.
- Pewnie Kate. - posłałam jej kolejny uśmiech, po czym mała, ile sił w jej dziecięcych rączkach mnie przytuliła.
            Nie minęło dwadzieścia minut a tuż przy nas stał już John. Miał na sobie tylko czarne spodnie, a tors wycierał ogromnym ręcznikiem. Mmmmmm, co za widok. Widząc, że się na niego patrzę, tylko się zarumienił. przynajmniej tak mi sie zdawało.
- ..No to....witaj znów!..- uśmiechnął się ,po czym podał mi jeszcze mokrą dłoń.
- ..ymmm...No hej . - odpowiedziałam mu tym samym.
- Pewno ta mała poczwarka cie zanudzała, co? - spytał, po czy rozczochrał małej włoski.
- Nie dotykaj John! - krzyknęła Kate,wciąż siedząca na moich kolanach.
- Słyszałeś? Masz nie dotykać! - zażartowałam, a następnie poprawiłam małej fryzurę. - ...a wracając..nie, nawet przyjaciółkami zostałyśmy c'nie? - spojrzałam na Kate. Ta tylko wystawiła rządek zębów w odpowiedzi.
- Hmmm to dobrze się składa, że mi gościa nie zanudziłaś.. - uklęknął naprzeciwko mojego fotela i wyciągnął ręce w kierunku Kate. - ..a teraz może pójdziemy do łóżka, co? - spytał.
W odpowiedzi dziewczynka ścisnęła  tylko moją dłoń i popatrzyła oczami pokrzywdzonego dziecka w oczy John'a. Ten rzekł:
- No chodź mały Pasożycie.... - spojrzał teraz mi prosto w oczy. Były piękne. Niebieski lśnił na źrenicach każdym odcieniem lazuru. W życiu nie widziałam takich tęczówek.. -...gdy kogoś polubi, to właśnie tak ma. Podobnie jak pasożyt nie może się odczepić od danej osoby..- zaśmiał się, a ja zdałam sobie sprawę, że cały czas się w niego gapię.  " Ciacherko nie?" - usłyszałam Lilly. " Tylko nie przesadzaj.." Tsss...akurat będę cię słuchać...
- Kate..- moje struny w końcu przemówiły,a ja dłonią przechyliłam w stronę swojej twarzy, naburmuszoną mordkę dziewczynki. - ....powinnaś się zdrzemnąć.., dobrze twój braciszek ci radzi. - rzekłam.
- No widzisz...jak nawet Cameron tak mówi.... - poparł mnie John.
- Ale...ale Cameron chce z tobą być sam na sam...ty zresztą z nią też...- widziałam jak się zarumienił.- ..albo pod jednym warunkiem...Cameron pójdzie z nami, albo ja się nigdzie nie ruszam! - dodała...
- Nie wiem czy Cameron....- Zaczął John, ale jak szybko on zaczął, tak szybko ja skończyłam:
- Cameron chętnie odwiedzi twoją krainę laleczek... - przez dwadzieścia minut opowiadała mi o każdej ze swych przyjaciółek ( lalek). Stwierdziłam, że jeśli zobaczę mniejszą część z nich, to mała zgodzi się w końcu zasnąć.
- ..Jezuuu Cameron, wiesz ile tego ona w ogóle ma? - jęknął John.
- Damy radę! - odrzekłam. - trzymaj małą,a ja jeśli nie będziesz miał nic przeciwko, zrobię sobie coś do picia. Tylko gdzie jest kuchnia? - uśmiechnęłam się.
- Chodź za mną, a ty Kate, przygotuj swoje ulubione koleżanki.... - powiedziawszy to, zdjął z moich kolan dziewczynkę,a ta piorunem ruszyła na górę. Do swojego dziecięcego królestwa...



---------------------------------------------------------------------------------------------------
Domyślałyście się, kto mógł być tym "braciszkiem"? :)
 Chciałabym polecić jednego bloga - blog jest mojej koleżanki :)
Także pisze opowiadania i zachęcając was do jego przeczytania
mam nadzieję, że spodoba Wam sie równie tak samo, jak mi :)
http://nie-wiem-co-to-milosc.blogspot.com/
W skrócie:
Opowiadanie mówi nam o dziewczynie, która boryka się z trudnościami życia, a także z tymi przyjemniejszymi rzeczami. Dzięki wypadkowi poznaje chłopaka, który okazuje się być sławnym. 
Alex nie przepada za nim, ale kto wie co z tego wyrośnie?
Jeszcze raz - gorąco zachęcam ;)








wtorek, 23 lipca 2013

ROZDZIAŁ IX "SPOTKANIE"


              Mówią - jeśli nie zobaczysz, to nie uwierzysz. Jeśli nie poczujesz, nie będziesz umiał kochać. Jeśli nie będziesz na tyle silny, by dać sobie w tym wielkim świecie radę - nie przeżyjesz...
" Cameron, zatrzymaj się! Widzisz ten dom z brązowym dachem? " - przerwała mi moje rozmyślenia Lilly. - Jasne. - odparłam. Wiedziałam dobrze, że już czas pożegnać się z Tofixem, tylko co ja później z sobą zrobię? Gdzie się udam? " Spokojnie, odprowadź na razie futrzaka.." - powiedziała pogodnym tonem dziewczyna.
              Dom znajdujący się na środku Blue Street, był olbrzymi. Nie dość, że piękny od zewnątrz, to miał jeszcze to, co kochałam najbardziej w domkach jednorodzinnych - piękny, bogato zdobiony ogród...
Tuż przy tarasie domku, można było podziwiać dwie, podtrzymujące kolumny..To chyba rzucało się na pierwszy widok. Sam dom posiadał liczne okna i szklane drzwi. Owe główne, były bez jakichkolwiek szybek. Znajdował się w nich jedynie pozłacany sztucznym złotem zameczek.
Wchodziłam po schodkach na taras, a Tofix rozpoczął machanie ogonkiem. To twój dom, tak Misiaku? - spytałam go, nie oczekując odpowiedzi. Ta była w jego roześmianych, tętniących życiem oczach. Idąc zajrzałam do oszklonych drzwi, koło tych wejściowych, jednakże tam zauważyłam pusty salon.  W środku nie było nikogo.
Wyciągnęła rękę i zapukałam do drzwi. Czekałam tak z dobre cztery minuty, aż niespodziewanie Tofix zaczął merdać z większym zapałem ogonem, a ja usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza. W końcu ktoś wychylił się z drzwi. Przede mną stała mała, jasnowłosa dziewczynka.
- Cześć. - powiedziała do mnie miękko. - To ty jesteś Cameron? - spytała.
- Hej, tak, ale... - pragnęłam spytać skąd zna moje imię, ale odparła:
- Cameron, wchodź do środka! Braciszek nie pozwala mi wpuszczać tu obcych. Braciszek jest zły, jeśli coś robię nie po jego myśli...braciszek jest dobrym braciszkiem..- zaczęła mnie zapewniać.
- Kim jest twój braciszek? - spytałam jej. Czy tak sie w ogóle zachowuje zdrowe dziecko?  Zastanawiałam się.
- Mój braciszek już od paru godzin na ciebie czeka Cameron. Nie mógł się wręcz doczekać spotkania z tobą... Mówił, że jak tylko przyjdziesz, abym ugościła cię jak najlepiej potrafię do jego powrotu...- odparła paru latka. Jej oczka wpatrywały sie we mnie ciekawie, a ja sama nie wiedziałam, gdzie wtopić mój wzrok.
- O matko! Przyniosłaś mi mojego Tofixa! - dziewczynka otworzyła szerzej drzwi i przytuliła wchodzącą bestyjkę. - Dobrze sie nim zaopiekowałaś! Braciszek mówił, że można na ciebie liczyć! - Gestem ręki nakazała mi wejść do środka. Lilly, czy to bezpieczne? " A co może ci zrobić sześciolatka?"
- usłyszałam w odpowiedzi. Skoro tak sądzisz...
               Dom równie jak od zewnątrz, był piękny i od wewnątrz. Meble w klasycznym stylu zdobiły jego ściany, a zdjęcia za siadywały na drobnych, orginalnie wykonanych półkach. Mistrzostwo takie coś wykonać... na prawdę!
- Czego się napijesz? Braciszek każe mi dbać o swoich gości.. - powiedziała mała.
- Kochanie, na prawdę nic nie chcę od ciebie...słowo.  Powiedziałam . - Ale mam pomysł...jak bedę coś chciała od ciebie, to ci o tym powiem mhm? Umowa stoi?
Dziewczynka na te słowa radośnie klasnęła w rączki i krzyknęła " stoi". Tofix siedział pod jej nogami, a ta wesoło wymachiwała nibi to w lewo, to w prawo.
- Jak masz na imię? - spytałam jej. - W końcu każdy powinien znać imię swojego rozmówcy, czyż nie?
- Nie. Nie zgadzam się. Braciszek nie pozwala mi mówić o nim z obcymi ludźmi..
- Kim jest twój braciszek? - spytałam się jej ponownie. Mała pokręciła nóżkami w prawo i lewo i na raz podskoczyła na fotelu. Prawdę mówiąc, przeszły mnie ciarki.
- Już ci mówiłam... Braciszek to mój braciszek, dobry braciszek...- przerwała.
- A masz razem z braciszkiem rodziców? - dopytywałam się jej.
- Nie, ale braciszek jest dla mnie jak tato i mamusia. Masz swojego braciszka? - spytała nieoczekiwanie.- Jedna strona nie powinna chyba tylko zadawać pytań czyż nie? - mała buźka wykrzywiła sie w radosnym uśmiechu. Ja na te słowa pokiwałam tylko głową i odwzajemniłam uśmiech.
             Znajdowałyśmy się w salonie. Tym dokładnie, do którego wnętrza zaglądałam przez oszklone drzwiczki. Co jakiś czas mała chodziła z okna do okna, wyczekując " braciszka". Bałam sie tego spotkania. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. nie wiedziałam...
- Dawno zgubiliście z braciszkiem Tofixa? - spytałam, próbując przerwać paru minutową ciszę.
 Dziewczynka tylko sie zaśmiała. - My go wcale nie zgubiliśmy...- to powiedziawszy ostatni raz klasnęła w rączki i pobiegła na górę.
- Ej, co się dzieję? - zdążyłam krzyknąć.
- Braciszek przyjechał! - odkrzyknęła już ze schodów.
Chwilę później już jej nie było... stałam sama jak ten palec na środku salonu...




EPIZOT
PAUL

               Kocham! Kocham ją! Dlaczego to tak późno musiało do mnie dotrzeć? Cholera! Dlaczego? Czemu ja nie mogłem zginąć, a nie ona... Ale może ona jeszcze  żyje? Żyje, ale lekarze nie są w wystarczającym stopniu wyszkoleni, aby ją uratować? A może się mylą, że już się nic nie da zrobić?
- Boże! Uratuj ją! Błagam! - zacząłem krzyczeć w małym zagajniku przy szpitalu. Przecież z nią dzisiaj rozmawiałem! Miałem uczyć ją jeździć! Uczyć prowadzić! - wyjmując z kieszeni kluczyki, rzucił nerwowo o drzewo. - Proszę! Błagam do diabła!
Po moich policzkach zaczęły spływać coraz to nowe łzy,a z mojej dłoni zrobił się jeden, wielki "balon". Nie potrafiłem sobie pomóc w żadnym razie...nie chciałem tego. Chwyciłem kolejny skrawek papieru z torby, plamiąc go moimi łzami i zacząłem pisać:

Niewinne spojrzenie i wielka nadzieja.
Utrata tego, co mi teraz najbliższe...
Skrzynka pełna niepowodzenia,
Oraz tego, co mi w sercu piszczy...

                 Opuściłem długopis, po czym pogniotłem kratkę. Cholera! Nie! To musi być coś lepszego... Na co ona zasługuje...coś ode mnie. Z wewnątrz... Ciężko się myśli w takiej chwili... pomyślał, a łza spłynęła po jego policzku. Chwycił kolejny skrawek papieru, marząc na nim pierwsze litery:


 Więcej do mnie nie zadzwonisz...
I już nie napiszesz :
"Co u Ciebie?"
Teraz będę słuchać,
Twego głosu w niebie...
Żal me serce chwyta,
Łza niczym wosk napływa,
Kto powiedział pierwszy, że
Tak przecież bywa?

Prosto dziś się żegnam,
Choć się wcale żegnać nie chcę...
Wiedz, że w moim pustym sercu,
Zawsze będziesz mieć miejsce...

                 Napisawszy te parę zdań, skulił się na pniu drzewa, a kartkę przyłożył do piersi. Konkretniej do serca. Moja mała Cameron... Dlaczego czas nie może się zatrzymać w miejscu? czemu nie może przywrócić mi choć jednej chwili w jej towarzystwie...? Nie mogę żyć bez niej! Nie mogę! A prawdziwa odpowiedź brzmi - nie potrafię! Jakże chodzić po Ziemi bez swojego Anioła, który każdy dzień napełnia słodyczą lata? A jak wytrwać bez niej tak do końca świata? Samotność nie jest mi do cholery pisana! Nie będę żyć - nie chcę...od nazajutrz, z rana...




ROZDZIAŁ VIII " TOFIX"


             Zatrzymaliśmy się już chyba na dobre, bo mój kierowca od dawna nie wracał. Teraz właśnie pragnęłam porozumieć się z Lilly. Dowiedzieć się co słychać u Thomasa i ciotki. U wszystkich, którzy byli w jakimś stopniu bliscy mojemu sercu, przez te parę tygodni - przeliczając na dawne... Nie chciałam sobie wyobrażać, co się stanie gdy zabraknie jedzenia. Czy będę zmuszona wyjść wtedy z jeepa i oczekiwać litości i wyrozumienia? A jaka będzie reakcja mojego kierowcy?
             Z zamyślenia wyrwało mnie coś, co hałasowało teraz na przyczepie. Ktoś czegoś szukał. Do diabła!
Lilly! No odezwij się! Miałaś być przy mnie! Lilly noo..!Mimo moich wołań, nic się nie działo. Po chwili na moim kolanie poczułam coś zimnego. Ktoś powoli wchodził pod koc. Pod mój koc - zdałam sobie z tego sprawę. Delikatnie zaczęłam się cofać i przybierać taką pozycję, na jaką tylko pozwalało mi moje gibkie ciało, okryte togą. Niestety - przeciwnik musiał to zauważyć i wszedł cały, myśląc zapewne, że specjalnie robię mu miejsce.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam. Na moich wargach poczułam gorący oddech i język, oplatający je z oby dwóch stron. -..Nie zbliżaj się...zar..- jęzor znalazł się w moich ustach. O matko! Po chwili zaczął dyszeć, a ślina spływała mu z boku. Czułam jego zarost. Cały był jakiś nie ogolony...
              Wyciągnęłam prawą dłoń i skierowałam ją w stronę czoła mężczyzny. Tak mi się wtedy, przynajmniej wydawało. Chciałam go jak najszybciej od siebie odpędzić...Tak szybko jak tylko się dało.
Zamiast tego dotknęłam chyba jego brody...nie miałam pojęcia. Ręką przesunęłam w górę, aby natrafić na czoło. Wszędzie włosy. Cholera! Po omacku postanowiłam objąć go w pasie i zrzucić koc. Nie widziałam teraz innego rozwiązania. Serce biło mi coraz szybciej. Nie mogąc znaleźć pasa, odepchnęłam jego ciało najmocniej jak mogłam i szarpnęłam za koc. W jednej chwili wyskoczyłam z jeepa, a za mną leciało już to coś, lub ktoś. Teraz na serio nie miałam pojęcia., ale przypuszczałam, że uda mi się przed tym uciec. Im szybciej - tym lepiej. Biegłam. na ile pozwalała mi na to moja kondycja.
                Daleko jednak nie ubiegłam. Usłyszałam w jednej sekundzie głos Lilly, która nakazała mi się zatrzymać. Żartujesz sobie?- spytałam ją. - Ten facet mnie goni! Po chwili jednak usłyszałam jej śmiech. Nie mogła przestać sie śmiać... - To takie zabawne? " Cameron, weź się może odwróć..." - poleciła mi. Nie chętnie, wciąż w biegu, odwróciłam głowę. Po tym co zobaczyłam, również nie mogłam przestać się śmiać. Dokładnie dwa metry za mną  biegł duży, cały w sierści, pirenejski pies górski. Jego białe futerko oplatało masywne ciało, a jęzor kołysał się na wszystkie strony. Nie wątpliwe było - chciało mu się pić. Nic dziwnego - taki upał....i pies, biegnący za mną takim tempem...
- Jezuniu..to ty mnie tak wystraszyłeś? - ukucnęłam przy dużej masie sierści i stopniowo zaczęłam  przeczesywać palcami, pasma jego okrycia. Śnieżnobiały michu, opadł na ziemię, tuż przy moich stopach, po czym polizał mnie o poliku.
- Fuj! Weź się trochę opanuj...- skarciłam go.- Ale ty śliczny jesteś...Mieć takiego psa... " Polubił cię." - usłyszałam Lilly. " Na serio cię polubił." Wymruczałam coś na kształt : Zauważyłam, po czym dodałam:
- A wiesz Lilly, kogo to w ogóle pies? Może bezpański? - dopytywałam się jej.
" Zobacz, czy nie ma na obróżce jakiegoś identyfikatora Mała. Radziłabym ci odnieść go do właściciela."
              Błyskawicznie odgarnęłam fałdkę tłuszczu z szyi psa. Faktycznie. Na wierzchniej stronie obroży, wisiało coś, na kształt małego, starego identyfikatora. Nim jednak dowiedziłam się adresu właściciela psa, przeczytałam imię futrzaka.
- Jesteś Tofix, tak? - uśmiechnęłam się do niego.  Na te słowa pies podniósł z ziemi swój zad i wesoło pomerdał ogonem. Znowu chciał mnie polizać, lecz tym razem odchyliłam głowę do tyłu, a ten przejechał mi swoim jęzorem o szyi. - Za całuśny to ty nie jesteś? - spytałam go, a Lilly ogarnął napad śmiechu.
- Ruszaj Cameron, zanim kierowca wróci i zacznie przeszukiwać okolicę w poszukiwaniu swoich zapasów.
- To co Tofix... Idziemy nie? - w odpowiedzi usłyszałam radosny szczek. Bez najmniejszych wątpliwości już pokochałam tego psa. Najchętniej nie oddawałabym go właścicielowi, chociaż potrafiłam wyobrazić sobie, co czuje jakaś mała dziewczynka, czy chłopczyk tracąc tak wspaniałego psa. Weszłam w ich skórę i ruszyłam, słuchając wskazówek Lilly, jak dojść do Blue Street...




EPIZOD
THOMAS

- Jeszcze nie zeszła na dół? - spytałem, chodząc nerwowo po pokoju. Przecież minęło już tak wiele czasu..
- Nie. Drzwi od jej pokoju są zamknięte. - odparła ciotka. Wydaje mi się , że będziemy musieli zawołać Lilly, aby przemówiła jej do rozsądku. Ile w końcu można siedzieć w jednym pomieszczeniu, nie odzywając się ani słowem?
- A nie obraziła się czasem na ciebie za coś? - wyszłem z kuchni, mieszając ciepłą herbatkę.
- A na co niby by się miała obrazić? Czy myślisz, że coś jej nie odpowiedniego powiedziałam? Thomas, litości! - pokręciła głową. Zalewała teraz drugą, a ta z pewnością, była dla Cameron.- Zanieś ją jej. Proszę.
             Posłusznie chwyciłem za mały kubeczek, po czym wyszedłem z salonu, udając sie na stare schody. Pierwszy stopień. Skrzyp. Drugi. Skrzyp. Trzeci, czwarty, piąty.... Po dwunastym, byłem już na górze. przeszedłem przez wąski korytarz, mijając w między czasie parę drzwi od łazienki, dwóch sypialni, pracowni biurowej i innych, które w tej chwili mało mnie prawdę mówiąc interesowały. Będąc tuż przy drzwiach zawołałem:
- Cameron! Przyniosłem ci herbatkę. Jest ciepła. Wręcz gorąca....- przerwałem. Może miałabyś ochotę się ze mną napić? -  cisza. Odczekałem chwilę. Nadal  nic.
             Tuż przy jej drzwiach, znajdował się dzisiejszy obiad, śniadanie i stos szklanek z piciem.  Musi w końcu wyjść...cholera! Ona chce się tam zagłodzić, czy co? Myślałem w duchu...
- Cameron, jeśli nie zjesz do wieczora czegoś, wyważę drzwi. Nie żartuję! - po raz pierwszy podniosłem ton. Nikt dzisiaj już tu nie przyjdzie. Możesz być pewna, że nikogo tutaj nie spotkasz... Wyjdź i zjedz coś. Dla mnie chociaż, jak nie dla samej siebie...
- Nadal cisza? - spytała zmartwiona ciotka, gdy schodziłem na dół.
- Opowiedz mi jeszcze raz co się wydarzyło, gdy mnie nie było? Gdy Lilly przyjechała...
- Lilly zaraz przyjedzie do nas, jest w drodze... - odparła ciotka.
- Dzięki Bogu! - usiadłem w fotelu i zwróciłem na nią uwagę. Co dokładnie powiedziała?
- Cameron nic konkretnego... nie chciała iść z Lilly..To chyba wszystko. - odparła.
- A nic nie zauważyłaś dziwnego? - dopytywałem, popijając kolejny łyk herbaty.
- Nie...ale czekaj....- zamyśliła się. - ..gdy ją wołałam, nie zeszła ze swojego pokoju,ale...
- Ale skąd? - spytałem znowu.
-  Z tamtych drzwi... - wskazała drzwiczki znajdujące się na balkoniku salonu.
- Cholera! - krzyknął Thomas. Strych! - to już krzyknęliśmy równocześnie. Zerwaliśmy się równo z naszych fotelów, a ja wylałem trochę gorącej herbaty na spodnie. Kurde, jak parzy...
- Ale skąd by miała klucze? - spytała ciotka.
- Nie mam pojęcia do diabła!..- odrzekłem, nerwowo szukając kluczyka, wśród pęku...
                 Wszystko się mogło wydarzyć, a ciotka była głupia. Na tyle głupia, żeby od razu nie przypomnieć sobie o strychowej komnacie...Za pewne liczyły się minuty..albo już nie... Za późno... - pomyślałem.










 
            

poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział VII " WYCIECZKA"


              Zasad jest mnóstwo. Większość z nich jak wiemy - nieprzydatne. Praw natomiast  o wiele, wiele mniej. Dajmy Hammurabiego i jego wszystkim znane prawo: Oko za oko, ząb za ząb.  Po co zostało wymyślone skoro w dzisiejszych czasach nie jest stosowane...? Podobnie jest z zasadami. Niby każdy je przestrzega, a i tak łamie. Bądźmy szczerzy - są one do łamania i to nie od dziś.
             Teraz także łamałam jedna z nich. Siedziałam na tyle jeapa i korzystałam z darmowej podwózki w nieznane. Lilly długo się nie odzywała - aż do stacji w Winnipeg. " Jeszcze kawałek pojedziemy. Potem ten facet zatrzyma się na noc w pobliskim hotelu. Zapewne będzie brał jedzenie. Wtedy zmuszona będziesz uciekać. Dam ci sygnał. Na razie wszystko idzie po mojej myśli. To znaczy naszej."
- Chryste Panie! Lilly gdzie ty do diabła jesteś? " To nie ma znaczenia Cameron! Jestem z tobą. Cokolwiek się wydarzy, nie patrz wstecz, rozumiesz? " - O co ci znowu chodzi no?
             Samochód się zatrzymał, tym samym - ja byłam zmuszona ponownie schować się pod koc. Długo to trwało nim ruszyliśmy dalej. Mój kochany kierowca pewnie zatrzymał sie na jakimś obiedzie jeszcze czy coś. Ja jednak nie miałam odwagi, by wyjrzeć zza koca. W drodze do punktu, gdzie miałam się pożegnać z miłym panem, zjadłam trzy opakowania żelek, jedną całą czekoladę i wypiłam półtorej litra gazowanego napoju, zostawiając mu tym samym zgrzewki wody, odgrzewane kotlety, jakieś warzywa, owoce i kilogram cukru. Niezłe połączenie. W innych - nierozpakowanych przeze mnie kartonach - nie mam pojęcia co się znajdowało. Wiedziałam tylko, że zanim opuszczę te pojazd, dokładnie przykryje wieko lekko opustoszałego pudełka.
               Nie wiem czy mi się tylko tak wydawało, czy nie, ale do pojazdu wsiadł chyba jeszcze jakiś mężczyzna.W każdym razie czułam zapach męskiej wody toaletowej. A może to mój kierowca postanowił się okazyjnie wypsikać?Nie miałam pojęcia. Pod kotarą dosłownie gotowałam sie z gorąca...uhhh! Nie to jednak było najgorsze... codzienność trzymana w niepewności dawała sporo do myślenia. Do zastanowienia się nad swoim odwiecznym JA.


EPIZOT
PAUL

                 Słońce paliło tego dnia jak diabli. Ile to już trwa? Trzy godziny? Dwie? - zastanawiałem się. Czas nie wątpliwie mnożył się w oczach.  Co jakiś czas podchodziła do mnie zdenerwowana wychowawczyni - pani Strack, pytająca się o rodziców Cameron i zapewnająca , że wszystko będzie dobrze. Miałem wyłączony umysł chodząc raz do kawiarenki, raz przez korytarz, a raz sam nie wiedząc gdzie - przed siebie. Zdecydowanie za długo to wszystko trwało...
               Korytarze pomalowane były na jasny beż, a salki oddzielały od siebie brązowe ścianki. Szpital był olbrzymi, a po jego wnętrzu - przynajmniej na oddziale w którym sie znajdowałem, widziałem samych połamańców. Tu jakiś dziadek ze złamaną nogą, który żalił sie pani Strack, że spadł z drabiny, tam babcia chodząca z kroplówką, w innym zakątku jeszcze jakaś pani na wózku ze złamanym kręgosłupem... Litości.
Nie żebym miał coś do starszych ludzi czy coś...  Lekarze w szpitalach ostrej terapii muszą mieć duże nerwy i cierpliwość, ale przede wszystkim podejście do pacjenta. Jak w końcu podejdzie do jego rodziny i przekaże im tę smutną wiadomość?-  w razie konieczności. Kiwając tylko bezmyślnie głową? Ile ludzi w tej chwili się załamie? Ile nie wytrzyma? Ile ludzi okłada w tych osobach nadzieję - nadzieję, że uda im się zdziałać cud w niemożliwym...
Kurde! O czym ty w ogóle myślisz Paul? Przecież będzie dobrze - zobaczysz! Głos w głowie Paula rozległ sie echem " A co jeśli nie będzie? ". Stos białych kwiatów. Wieńce. Znicze. Ja. Ja stojący nad jej grobem. Nad grobem mojej kochanej Cameron.
               W ostatnim roku na prawdę zacząłem traktować ją tak jakoś - inaczej. Tyle wspomnień, tyle rzeczy z nią związanych, miejsc...Prawda była jedna - zależało mi na niej. Cholernie. Ale co jeśli ona myślała o mnie w inny sposób, niż ja o niej? Z mojego myślowego monologu wyrwała mnie Megan.
 - Ale co do cholery się stało? Może mi to w końcu ktoś powiedzieć? - dopytywała się wściekła. Nie zwracała uwagi na wychowawczynie Cameron, ani na rodziców dziewczyny. Chciała wiedzieć wszystko w szczegółach. Prawdę mówiąc nie zwracałem teraz na nią szczególnej uwagi.
- Paul, jak ona się czuje w ogóle? -  Zerknął na mnie jej tata, po czy przywitał wychowawczynie.
- Lekarze nie chcą mi powiedzieć co się z nią dzieje..., zresztą nie tylko mi.- urwał, po czym dodał :..nikomu.
- Kochanie, leć zobaczyć do dyżurującego nad nią lekarza! - odparła mama Cameron. Ja porozmawiam z Paulem. - Chwyciła mnie za ramię i udaliśmy się na koniec korytarza.
               Ojciec Cameron od razu pobiegł do recepcji dopytać się o dyżurujących nad córą lekarzy. Megan chciała dołączyć do mnie i mamy dziewczyny, ale ona gestem dłoni nakazała jej, aby pozostała z wychowawczynią w poczekalni. W następnych minutach wraz z jej mamą zacząłem rozmawiać o wydarzeniach z przed szkoły. Po przypomnieniu sobie widoku bladych warg Cameron przeszedł mnie dreszcz, ale opowiadałem dalej:
- ...I wtedy to kazałem zadzwonić po karetkę i wezwać pielęgniarkę.-  Zrobiłem chwilę przerwy, bo zaczęło mnie coś ściskać w gardle. Na końcu korytarza dostrzegłem ojca Cameron, trzymającego sie za głowę.
Ruszyłem pędem, nie zwracając uwagi na jej matkę. Moje serce zaczęło wyrywać się z piersi. Proszę!Tylko nie to! Litości...Błagam! Musi żyć!
                 Tępa zwolniłem dopiero tuż przy ścianie, w którą uderzał z lekka głową. Jego twarz była blada, a oczy uwolniły strumień łez. Widziałem, że je zasłaniał. Widziałem.Czyżby się ich wstydził? Nie wiem...
Za mną słyszałem dźwięk obcasów mamy Cameron. też biegła, ale mniej precyzyjnie, niż ja.
- Proszę....czy ona? - wydyszałem, próbując stanąć w zasięgu wzroku pana Withliam. Trudno było, bo nawet nie starał się go skierować w moją stronę. Tuż przy mnie znalazła sie teraz pani Withliam.
Stanęła przy ojcu Cameron i uniosła jego głowę ze ściany, a ten natychmiast chwycił ją w talii i schował głowę w jej włosy. Teraz płakał już bezwstydnie - niczym dziecko.
Uderzyłem pięścią w ścianę i poczułem okropny ból. nie do opisania. Widząc to jedna z pielęgniarek nakazała mi pójść za nią do jednego z chirurgów.
- Nie! Nigdzie nie idę! - wykrzyczałem jej prosto w twarz. Ona tak strasznie krwawiła! Cierpiała!- łzy nie zatrzymały się w moich spodkach, płynęły jak rzeka, szybkim strumieniem, oplatając rozgrzaną do czerwoności twarz.
- Kochanie, ona nie żyje...przykr...
- Co mi z tego, że pani jest przykro?! Ona miała prawo żyć! Miała to cholerne prawo! Nie rozumie pani?
- Wiem, że cierpisz skarbie..- nachyliła się nade mną chwytając moją dłoń.
Poczułem ten cholerny, przeklęty ból. Złamałem kości ręki. Złamałem je! Ale szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to teraz...
- Nie! Nic pani nie wie! Niech mnie pani zostawi w spokoju! Nie chcę żyć! Nie ch.. - poczułem, że ktoś mną otrząsa. Za mną stał lekarz i nie zamierzał mnie puścić. Wiedziałem, ze teraz mnie nie wypuści...ale zaraz...
- Szybko, do chirurga! - krzyknął do pielęgniarki.
Spojrzałem po ich twarzach. Po twarzach matki i ojca Cameron, którzy wpatrywali się we mnie z osłupieniem. Jej tata kiwnął głową, abym go posłuchał.
- Cameron nie chciałaby , aby działa się tobie jakakolwiek krzywda... - powiedziała drżącym tonem jej mama. - ..Byliście razem? - spytała po chwili...
Dopiero teraz dostrzegłem płaczącą na krześle Megan i wychowawczynie. Żal mi było tej dziewczyny. Stanąłem jak wryty. Mama Cameron chciała teraz ze mną rozmawiać o tym, czy byliśmy ze sobą ?  Nie wierzę...
- Ja...- przerwałem i popatrzyłem na miny pozostałych.. Nie wydusiłem juz ani jednego słowa, tylko wyrwałem się z objęć lekarza i ruszyłem przez długi korytarz, mając nadzieję, że koszmar nareszcie się skończy...Woląc cierpieć, niż żyć w poczuciu, że straciłem Cameron. Straciłem ją na zawsze...






środa, 3 lipca 2013

Rozdział VI "POWIĄZANIE"


           Bingo! - Siedziałam na zimnej podłodze, w strychowej komnacie i oczekiwałam cudu. Po tym co dowiedziałam się od Lilly, jeszcze bardziej pragnęłam zobaczyć się z Johnem. Ta jednak nie zamierzała dać mi jego danych. Szkoda, ze nie ma tu czegoś w rodzaju facebooka...- pomyślałam. Ludzie, którzy schodzą, próbują odszukać tych, którzy jeszcze żyją. Tam. Po tej drugiej stronie - jak to nazwała Lilly. Jeśli się kogoś kocha w chwili śmierci, to ktoś, komu na tobie bardzo zależy, zabierze cie ze sobą tutaj - choćbyś nawet i zacięcie protestował.
            Na osobnej kartce wyrwanej z zeszytu, spisywałam wszelkie powiązania. Znalazły się na niej imiona i nazwiska osób, które tutaj poznałam, szerokiego zakresu mapy myśli, oraz moje spostrzeżenia po rozmowie z dziewczyną Thomasa. Lilly znalazła się tutaj tylko i wyłącznie przez przypadek.
Owego dnia bowiem, ciotka wracała z nią i Thomasem ze szkoły. Gdy pani Bayren rozmawiała z sąsiadką, jakiś nieostrożny kierowca, nie zauważył wbiegającego za piłką na jezdnię Thomasa. Lilly podleciała do niego widząc nadjeżdżający samochód. Krzyczała tak głośno, ile sił w małym, dziecięcym gardełku.
Niestety - bez skutku. Kierowca uderzył z ogromna siłą w chłopczyka. Ten jak się domyślacie - zmarł na miejscu. Przy Lilly także nie zdążył wyhamować. Ona jednak dożyła jeszcze 2 dni w szpitalu po czym zmarła. A co do cioci? Sami możecie sobie już dokończyć....
Czuła się winna ich śmierci. Miała ogromne wyrzuty sumienia, patrząc w oczy matce Lilly.
Stojąc nad małymi grobami, mieszczącymi się pośrodku cmentarza, nie wiedziała co z sobą począć...
Zmarła po 4 dniach, poszukując pomocy, której nie otrzymała...
              Najciekawsze jest to, że ciocia tego nie pamięta. Dziewczyna wspomniała mi, iż nie każdy mieszkaniec tego świata, pamięta swoje życie ziemskie. Nie dziwiła się przy tym, że ja także go nie zapamiętałam...Trudno od tworzyć przeszłość tutaj.. - ciągnęła w swoim monologu. Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.
              Mapa moich myśli składała się z niewielkiej liczby osób, mianowicie: mnie- Cameron, Lilly, cioci Bayren, Thomasa, oraz Johna, którego widziałam tylko raz na oczy. Nie wielkie grono - przyznam.

- Lilly! Jak świetnie, że wpadłaś! - usłyszałam z salonu pod strychem.  - Napijesz się czegoś?
Tak. To była ciocia Bayren. Gdyby tylko dowiedziała się ona, o czym Lilly mi powiedziała, zapewne nie była by już taka serdeczna. Chociaż od tej strony jeszcze jej nie poznałam...Każdy człowiek prędzej czy później pokaże swoje drugie " ja". Pozostaje tylko czekać. Nie twierdze tym, żeby była ona jakąś zła kobietą - nie, przeciwnie, bardzo ją szanuję, ale nie potrafi ukazać mi żadnych emocji, poza radością. Jest jedno twarzowa. Chyba tylko tak to można określić.
- Dziękuję ciociu! Może kiedy indziej...
- To co cie tutaj sprowadza kochanie? - spytała.
- Jest może Cameron?
- Camer...on! - zawołała ciocia najgłośniej jak umiała.
- Już idę! - odkrzyknęłam.

              Schodząc po krętych schodach w dół, modliłam się , aby nie spaść. W jednej dłoni zaciskałam rysunki, drugą trzymałam się  barierki. Widząc mnie wychodzącą zza szafy, mina cioci odjęła mi mowę.
Już chciała mi coś zapewne powiedzieć, gdy Lilly odrzekła:
- Zabieram cię na małą przejażdżkę laska! - oznajmiła wesołym tonem..Wzrokiem przekazałam mi wiadomość : " Zachowuj się naturalnie Cameron...wszystko jest po staremu.."
- Kurde...nie lepiej, jak posiedzimy u mnie na górze?
- No Cameron... - wtrąciła się ciotka - zrób przyjemność Lilly i wybierz się z nią na spacer...
- Dobra ciociu...jak nie chce...Nic na siłę! - puściła mi ukradkiem oko. "Wyjdź zaraz nad zatokę! To pilne!"
- Ale ile to przecież kilometrów....coś z tobą nie tak? - pokręciłam głową.
- Coś mówiłaś Cameron? - spytała ciotka.
" Za pięć minut w ogrodzie na końcu Churchill. Załatwiłam ci szofera. Powiedz ciotce, że chcesz sie pouczyć. Wymknij się oknem na strychu. Przeciśniesz się bez problemu. Rośnie tam bluszcz. Thomas nie raz tamtędy wydostawał sie na zewnątrz.... Gdybyś nawet się zgodziła jechać ze mną, to i tak by cie nie wypuściła. Postawiła by na swoim i siedzielibyśmy przy herbacie i ciastkach."
- Nie, nic. Tak tylko do siebie coś nucę....wiesz ciociu...
- Ach..ta dzisiejsza młodzież! - rzekła ciotka.
- No to ciociu...jeszcze mam jedną sprawę.. - oznajmiła Lilly. " Leć na strych! Ja ją zagadam."
- Musze się pouczyć... - odrzekłam do cioci.
- Czego ty chcesz się uczyć Cameron? Przecież nie jesteś zapisana do żadnej z szkół...
- Życia ciociu...życia.... - uśmiechnęłam się do Lilly. " Pamiętaj, 5 minut." - posłała mi kolejne spojrzenie.
 No to Lilly, do następnego razu...
- Jasne Mycha! Miłej nauki.... - zaraz po tym pośpiesznie dodała : Ciociu, a co ty masz tam w kuchni?
- Gdzie Lilly? - powoli kroczyła za jej palcem, a ja bez problemu dostałam się z powrotem, krętymi schodami na strych.

            Chociaż nie odliczano tutaj czasu to pamiętałam - 5 minut. Bardzo niewiele.  Do leżącej torby włożyłam tylko moje rysunki. Ledwo je umieściłam, ponieważ  pół miejsca w torbie zajmowała już beżowa toga, którą brałam zawsze, w ewentualności na zmianę i masa flamastrów.
            Otwierając okno zastanawiałam się, czy ciocia nie domyśli się niczego. Myślałam, że będzie to ucieczka na parę godzin. Jednakże los chciał inaczej. Ciocia wiedziała, że często pytam o ten pierwszy świat. Wiedziała. A mimo to zostawiała mnie bez opieki Thomasa. Może to właśnie nazywała zaufaniem? Nie wiem. Nie ma czasu na zbędne obmyślanie...Teraz musiałam uciekać by dowiedzieć się prawdy. Wysunęłam pierwszą nogę przez okno. Tak jak mówiła Lilly - za oknem wił się po kamiennym domku bluszcz. Tam też pod nim mieściła się drewniana, stara drabina. Stawiałam nogę za nogą , zeskakując z każdego, napotkanego szczebelka. Gdy dotknęłam ziemi, ogarnął mnie niewypowiedziany, ogromny spokój. A jaka radość!
            Stop. - przywołałam w sobie resztę rozsądku. Na obrzeża! Puściłam się biegiem  przez zieloną, ledwo co skoszoną trawę państwa Jonkse, po czym dotarłam na asfalt. Z tego miejsca tylko metry już dzieliły mnie od tabliczki informującej o granicy Churchill. Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiem gdzie mam biec. Rozejrzałam się dookoła. Jak pusto...
Lilly do diabła! Gdzie jesteś?! - przeklinałam w myślach. Długo nie trwało nim usłyszałam odpowiedz.
" Podjedzie zaraz pewien samochód. Zatrzymaj go..Cameron już! " - krzyknęła.
W moim wzroku mieścił się teraz duży, czerwony jeap. " Zatrzymaj go!" - powtórzyła ponownie. Bez chwili wahania stanęłam na asfalcie. Jeśli miało to się udać, musiałam słuchać Lilly. Teraz albo nigdy.
- Cholera! Dziewczyno, chcesz żebym cie przejechał? - zapytał jego kierowca. Wyglądał nieciekawie. Jak z tych filmów o bandytach i rabusiach czy coś... Ja do niego nie wsiądę! - zaprotestowałam Lilly.
" Tylko on dzisiaj jedzie tam, gdzie ty się wybierasz.... Wrzuć na luz. Jestem z tobą."
-  Gdzie pan jedzie? - spytałam chcąc go zagadać.
- Nie biorę autostopowiczów mała! - odrzekł nie przyjaźnie.
- Wcale mi o to nie chodziło...po prostu...ja - dalej! myśl!
- ..po prostu co? Jesteś ciekawa? - rozbawiło go to chyba. A masz pieniądze? - spytał.
- Nie,ale....- zaczęłam się jąkać.
- ...nie ma pieniędzy - nie ma podwózki. - rzekł.
" Opowiedz mu kawał! "
- To może opowiem panu jakis kawał? - spytałam.
- Nie mam czasu na zatrzymywanie się... - nie ma pieniędzy - nie ma podwózki.
Powiedziawszy to, zatrzasnął drzwiczki i odpalił silnik. - Pff co za dziewuszysko...- usłyszałam z wnętrza pojazdu.  Żeby mnie tak potraktować? O nie!....
" Spokojnie Cameron! " - Jak mam być spokojna, skoro odjeżdża?  " Na przyczepę właź!"
Lilly, jesteś na 100%  pewna, że to dobry pomysł? - spytałam ją. " Pewnie. Trochę zaufania."
              Błyskawicznie wskoczyłam na przyczepę. Nie odbyło się jednak to bezgłośnie. Kierowca usłyszawszy,  że coś a raczej ja, wkrada mu się na przyczepę, zatrzymał jeapa i wyszedł z pojazdu.
" Pod ten koc. Szybko!" Na końcu przyczepy leżał koc przykrywający kartony z jakimiś produktami. Chyba zapasy na podróż. Widząc moją minę Lilly rzekła : " Trudno, będzie musiał sie z toba podzielić.."
- O ile w ogóle mnie zabierze... " Siedź cicho i sie nie ruszaj."
              Pan w średnim wieku obejrzał jeszcze raz cały samochód, po czym zrezygnowany, a zarazem szczęśliwy, wrócił do kierowania. Ruszyliśmy. On w znane, a ja? Przeciwnie... Najlepsze było to, że nie mogłam już złapać za żadne skarby kontaktu z Lilly. Nie wiem, czy dała sobie ze mną spokój wysyłając tam, gdzie nie miałam pojęcia, czy był też trochę jej pomysł, aby na jakiś czas się ode mnie odłączyć. Gdy jechaliśmy już z dobre parę godzin, postanowiłam w końcu wyjść z pod koca. Siedząc na przyczepie, podziwiałam bezchmurne niebo, na którym co jakiś czas znajdowała się niewielka ryska słońca. Dookoła  mnie, zakorzeniły się wielkie skupiska drzew. Lasy. Co za monotonność...A co ja robiłam? W między czasie wpieprzyłam mojemu drogiemu kierowcy całe delicje i ciastka.... Już widze tą jego minę, gdy to zobaczy... Jeśli Lilly się odezwie, mam nadzieję, że go jakoś udobrucham "gdyby" . Gdyby co?  Gdyby mnie złapał, czego się obawiałam. A jeśli on tak w ogóle jedzie na jakiś zjazd, czy do jakiś nieciekawych typków? W co ja się  najlepszego wpakowałam... Na razie patrzyłam na to w sposób, że każdy goni za przygodą, a tylko nieliczni taką w swoim życiu przeżyją...jeśli ma być to przygoda to chcę ją zapamiętać. Zapamiętać na bardzo długo...








             

poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozdział V " PEWIEN ŚWIAT"


-Nim zacznę swoją opowieść, chcę, żebyś obiecała mi, że nic nie wspomniesz o naszej rozmowie Thomasowi. - zaczęła.
- Słowo Lilly. - odparłam.
- Okey. Myślę, że mogę ci zaufać. - rozejrzała się dookoła na pomoście.
- Lilly? Wszystko okey?
- Ja..asne. - odrzekła. - Posłuchaj mnie uważnie, bo pewnie nie będzie drugiej takiej okazji. Przynajmniej nie przy Thomasie...
- Wiem, to znaczy zdaje sobie sprawę...
- Okey. Tak wiec, wszystko zaczęło się jeszcze na Ziemi. Miałam wtedy dokładnie tyle lat ile twój kuzyn. Chodziliśmy razem do podstawówki. Nie pamiętam życia Ziemskiego. Z tego co widzę z Twojej miny, ty także nie... zapewne nie pamiętasz też i jego. Miałaś wtedy niewiele - 7 lat.
Ja wiodłam wesołe, dziecięce życie. Bardzo dużo czasu spędzałam w towarzystwie Thomasa. Nasze mamy strasznie się przyjaźniły z sobą, tak więc i my byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Ciebie widziałam tylko raz na oczy. Dokładniej w dniu jego 8 urodzin. Z nie wiadomego dla mnie względu, wasze mamy się pokłóciły.
Od tej pory nie utrzymywaliście ze sobą rodzinnych kontaktów. Ciotka wiele razy próbowała wyciągnąć do niej rękę, jednakże ta pozostawała przy swoim...
- A jak to się stało, że tutaj trafiłaś? Co to w ogóle za miejsce i jak możliwe, ze tyle pamiętasz? - spytałam zaciekawiona. Jednak była ona moją rodziną wraz z Thomasem...Jezu, że dopiero teraz to musiało wyjść...
- Cierpliwości..! - chwyciła moją dłoń, po czym zadała mi pytanie: Pamiętasz Johna?
Byłam zdziwiona. Po co pyta o Johna? Zaraz się okaże, że jest to mój jakiś pradziad, lub inny dalszy krewny. Prawda była jednak inna - nie znałam swojej rodziny...
- Pamiętam. To ten, który chwycił mnie za rękę...
- Tak... Jeszcze na tamtym świecie.
- Na tamtym? - spytałam. Przecież jesteśmy żywi. Żywi w rodzinie...
- Na tym równoległym. Żyjemy w świecie wzajemnych powiązań. Przynajmniej tyle ustalił John.
Wydaje mi się, że przychodząc w ten, wszystko zapominamy...tracimy.
- Co tracimy? - ponownie spytałam. To było nie możliwe, abym coś straciła. Przecież ile zyskałam będąc tutaj....
Zrobiła przerwę i spojrzała w głębię wody. Siebie Cameron. Siebie. - usłyszałam w myślach.
-.. O Matko!  Jak to zrobiłaś?! - Tylko tyle zdołałam z siebie wydusić.. - przecież to...
- Niemożliwe? Też mi sie tak wydawało...Do czasu.
Wracając do pytania jak się tu znalazłam. Ze wspomnień, które podrzucił mi John...
- Jak ci podrzucił? - pytałam z coraz większym niepokojem..Jezu..co ja tu z nimi w ogóle robie?

             Musiała zauważyć mój niepokój. Wstała z miejsca , po czym ruszyła na drugi koniec pomostu.
Tam kilka metrów ode mnie usiadła i nie wymówiła już ani słowa... Kurde, czy coś złego powiedziałam?
- zastanawiałam się. Co tak ją zdenerwowało czy zasmuciło? Wiedziałam jedno - musiałam odnaleźć Johna.
Tylko on mógł mi powiedzieć cała prawdę...
Koło dziesięciu minut mogło upłynąć, nim zdecydowałam się do niej podejść. Nie wiedziałam czy ją przytulić, czy przeprosić, czy w ogóle mam za co...
Stałam odwrócona do jej pleców przodem. O tafle wody co jakiś czas obijały się krople łez. Co najdziwniejsze już nie moje, lecz jej...

- Coś się stało? Coś źle powiedziałam? - spytałam po czym usiadłam centralnie przy niej.
- Nic... - umilkła. -... za każdym razem po prostu jest to samo... Nie potrafię tego wyjaśnić...Ja po prostu...po prostu tęsknię..! - teraz to ona zasmarkała mi moją togę... Okey. Byłyśmy już kwita.
- Nie płacz...Lilly...- nalegałam.
-  Ty po prostu nie wiesz, co chcesz przed sobą otworzyć...jaką koszmarną rzeczywistość... - spojrzała swoimi zapłakanymi oczyma w moje.. - Nie zdajesz sobie sprawy...
- Może nie zdaję, ale chcę  wiedzieć choć dlaczego...

            Lilly wyjęła z kieszonki sukienki małą, kwadratową chusteczkę. Wysmarkawszy w nią nos, opowiedziała mi historię, którą nie jestem się w stanie z wami podzielić... nie była to jednak cała prawda.
Nie wiedziałam, że następnego dnia spotkam Johna. Chłopaka, który odwróci wszystko do góry nogami.
Między innymi moje patrzenie na ten świat....

______________________________________________________________
Potrzymam Was trochę w niepewności... *____*
Następny rozdział pojawi się dopiero za 3 dni, ale myślę, że warto będzie na niego czekać ^^
Tymczasem jak myślicie - Jaka będzie prawda i co sądzicie o głównej bohaterce? 
Jako autorka opowiadania napisze jedno - trochę Was pewnie zszokuje następny rozdział.. ;)
Tak więc zapraszam do czytania i pozdrawiam  wiernych czytelników ;*




Rozdział IV " TERAŹNIEJSZOŚĆ"


                  Słowa wychodzące z naszych ust stanowią pewien most. Konkretniej między duchem a materią. Po raz pierwszy przerwany , po przez kłótnie - ciężko się odbudowuje, ale też całkowicie się nie przerywa. Trzyma go wciąż lina...Określiłabym ją liną nadziei, bo to właśnie ona umiera ostatnia...
                   Dzisiejszy poranek był przepiękny. Do mojego nowego pokoju wlatywało tysiące dźwięków. Słowiki a dokładniej ich śpiew, szum drzew, oraz wiaterku. Nowy dzień budził wszystkich do życia. Zbudził i mnie. Nim wstałam, długo zastanawiałam się, w co się ubrać. Dużo czasu minęło, nim przyzwyczaiłam się, że jednak mam ciało, które mogę odziać. Musiałam się liczyć z tym, że "tutaj" nie znajdę rurek, bądź kolorowych t-shirtów. W mojej nowej szafie znajdowały sie wyłącznie cienkie, uszyte idealnie na mój rozmiar beżowe, białe i kremowe togi.  Tylko one nie podrażniały mojej nowej skóry. Wystarczyło, że dotknęłam szmatki wiszącej na kuchennym blacie. Już wyskakiwało mi uczulenie. Śmieszne...
Po dłuższym zastanowieniu, zdecydowałam się na kolor kremowy. Plusem mieszkania u ciotki, było to, ze nie musiałam wstawać o określonej godzinie. Zawsze bowiem czekało na mnie ciepłe, sycące śniadanie.
Najczęściej był to biały chleb w postaci tostów, posmarowany czymś, w rodzaju dżemu. Mmmm pychota!
                    Rzadko widywałam ją w domu. Większość swojego czasu spędzała z jakimiś ludźmi, o których nie miałam zielonego pojęcia. W tym samym czasie, najczęściej włóczyłam się za Tomasem, lub chodziłam do ogródka za domem , by po przenosić się w zupełnie inny świat - świat poezji - świat książek.
Wieczorem siadywała ze mną przy kominku i opowiadała mi o swoich historiach z życia i planach na przyszłość. O wielkich podróżach zza oceanu, których nie każdy człowiek mógł się podjąć chociaż by ze względu na swój stan zdrowa czy posiadany majątek.
                    Martwiło mnie jedno. Nigdy nie odpowiadała na moje pytania bezpośrednio. Tworzyła iluzje i zmieniała mój tok myślenia. Widziałam to , chociaż widzieć nie chciałam. Kiepską była aktorką. Zresztą tak samo jak Thomas aktorem. Czasami zamykali sie w pokoju i rozmawiali na mój temat. Hmm no nie wiem czy na pewno na mój temat, ale co mogli sam na sam omawiać? Odkąd się pojawiłam o wszystkim dyskutowaliśmy wspólnie. Denerwowały mnie te ich sekrety. Byliśmy w końcu teraz rodziną prawda?
                    Tego samego dnia wyszliśmy wraz z Thomasem i Lilly na spacer. Przynajmniej tak mi się zdaje że tego samego. Kolejny paradoks - tutaj nie odliczają minionego czasu. Nie można odróżnić dnia od nocy w przeciwieństwie do życia na Ziemi.Kroczyliśmy powoli nad Zatokę Hudsona. Jakże dawno tu nie byłam. Po raz pierwszy od kilku dni przypomniałam sobie o domu. Wykorzystując okazję, chciałam spytać się sam na sam Lilly jak tutaj trafiła, bo przy Thomasie na ten temat nie mówiła ani słowa. Czyżby się go bała? Nieeee. To zdecydowanie nie to.
                    Niebo mieniło się we wszystkich odcieniach fioletu i różu. Usiedliśmy w trójkę na pomoście i zaczęliśmy rozmawiać najpierw o podróżach, potem o kosmosie, a jeszcze później o nie odkrytych kontynentach..., które zapewne mieściły się gdzieś tam...wysoko...

- Nie wiem jak wy dziewczyny, ale ja zgłodniałem. - oznajmił nieoczekiwanie Thomas.
- Mmhmm.. - zamruczała na to Lilly.
- Jedziecie ze mną do domu? - spytał, wpatrując się w moją minę.
Wraz z Lilly opuściłyśmy wzrok z niego na siebie i pokręciłyśmy głowami, po czym wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Trzeba było zjeść to, co Lilly ugotowała. - odparłam. Lilly przybiła mi piątkę.
- Nie byłem głodny...
- Nie...akurat... - ciągnęła Lilly.
- Dobra. To jedziecie?
- Zostajemy...to znaczy..nie wiem jak Cameron.. - przeniosła wzrok z niego na mnie. Nie wydało i się to realne, żeby zostawił mnie sam na sam z Lilly. Z jakiegoś powodu nigdy do tego nie dopuszczał. Tego dnia jednak głód zwyciężył sprawę. Byłam szczerze zszokowana.
- Cameron? - także przeniósł wzrok na mnie. Po jego minie oczekiwał zapewne, że ruszę wraz z nim.
- Y...zostaję z Lilly. - odparłam, po czym usłyszałam radosny głos dziewczyny: I tak trzymać!

                Lilly wyściskała się ostatni raz z Thomasem, po czym odprowadziła go wzrokiem do samochodu.
- Opiekuj się nią! - usłyszałam wraz z piskiem opon. On odjechał, a ja w końcu mogłam pogadać z nią sam na sam...
                 Wraz z przypływem wody dziewczyna postanowiła ponownie zabrać głos. Z początku trochę nie wiedziała na jaki temat ze mną rozmawiać, ale ja doskonale wiedziałam , co od niej obecnie chciałam wycisnąć... Tak więc spytałam bezpośrednio:

-  Jak to się stało, że tutaj jesteśmy? To nie jest Churchill jak wmawia ciotka i Thomas prawda? - zaskoczyłam ją tym pytaniem. Zdecydowanie nie była na nie przygotowana...
- Hmm..jak to nie Churchill? Cameron...co ty w ogóle wygadujesz za głupstwa?- odparła sztucznie.
- Proszę....chociaż ty potraktuj mnie poważnie.. - nalegałam.
- Nie powinnam ci tego mówić. Na prawdę.
- Proszę...ty coś wiesz...Lilly! - łza spłynęła po moim policzku.
- Dlaczego mam ci mieszać teraźniejszość? Biegu czasu nie cofniesz...sama próbowałam...
- Proszę, opowiedz mi co wiesz...- z moich oczu wydostawały się tłumione przez wszystkie dni krople.
- Nie jesteś tutaj szczęśliwa? - spytała, kładąc mi swoje dłonie na ramiona. Nim się zorientowałam, zasmarkałam jej pół sukienki...
Minęły minuty nim wydusiłam mizerne, nie przekonujące " Przepraszam". Lilly była niczym moja starsza siostra, której nigdy nie miałam. Cieszyłam się , że jest razem z Thomasem. Ich szczęście i towarzystwo trzymało mnie na duchu. Wszystko było tutaj takie nowe i obce...
Przytrzymała moje ramiona i odkleiła zapłakaną mnie, od siebie, szybko dodając:
- Powiem ci to jak najdelikatniej umiem, bo także trafiając tutaj,poszukiwałam wiedzy, którą nikt nie chciał się ze mną podzielić. Mój wiek nie przypominał wtedy twojego. Byłam o wiele, wiele młodsza...
- Lilly, powiedz mi prawdę o co w tym wszystkim chodzi. Przed czym tak broni mnie Thomas i ciotka, ograniczając mnie przed tym światem? Przed tobą. - wyszlochałam.
- Uspokój się Cameron... nie lubię gdy ktoś płacze. A zwłaszcza ktoś nie zwykły, kto na to nie zasłużył...
Otarła mi łzę i rozpoczęła swoją opowieść...