czwartek, 14 listopada 2013

ROZDZIAŁ XIII "Czas zejść na ziemię..."


           
                   Nie mam pojęcia ile minęło czasu. Z cztery? Sześć godzin? Wstając, rozciągnęłam się powoli po czym nałożyłam na ciało srebrzysty materiał. Coś a'la szlafrok. Rozejrzałam się po pokoju i dostrzegłam, że w miejscu, gdzie wcześniej rzuciliśmy moją togę, znalazła się niebieska koszula z ćwiekami oraz czarne spodnie i inne akcesoria.
                   Kochany jest – pomyślałam. Wychodząc, zboczyłam od schodów i pognałam do łazienki. Po wystroju domyśliłam się, że jest to łazienka Kate. Nie będzie mi miała za złe, jeśli się tu przebiorę – pomyślałam. Ubrania były tutaj dla mnie nowością. Ciotka uparcie wmawiała mi, że poranią mi moją nową, delikatną skórę. John jednak sądził inaczej i to właśnie jemu bardziej ufałam. Dawno nie miałam kontaktu z Lilly. Nie wiem, czy celowo się odłączyła telepatycznie ode mnie, czy jak. Może się czegoś domyślała? Może wie co między nami zaszło...- między mną a Johnem. Dziwne to wszystko... Przeznaczenie.
Nigdy w to nie wierzyłam. Jak ktoś może być do kogoś pisany już od postaci, której sobie nie umiem wyobrazić...
                  Zakładając spodnie przypomniałam sobie, że nie wyjaśniłam sobie wszystkiego z Johnem. Wciąż przecież pamiętam – co prawda jak przez mgłe niektórych ludzi, sytuacje z przeszłości”. Wracając do tego czuję, że to trochę boli, ale nie mogę o tym tak normalnie zapomnieć...nie potrafię. Gdy się wyszykowałam, zeszłam na dół a tam zastałam Tofixa i siedzącą na fotelu Kate.
- Nic nie jest takie, jakie Ci się wydaje... - zwróciła się do mnie dziewczynka. Popędziałam oczami w stronę jej malutkiej, ślicznej twarzyczki - ...czas zejść na ziemię Cameron. Na ziemię.
- O co ci chodzi Kate? - spytałam zdezorientowana.
- Nic, po prostu głupia nie jestem. Wiedzę, że chcesz mi zabrać braciszka... - wejrzała na mnie spode łba i odgarniając włosy pokiwała główką : ale ja ci go nie oddam...Nie ma opcji...
Stałam tak w bezruchu zastanawiając się, co tej małej dziewuszce odpowiedzieć. Ciężko wytłumaczyć dziecku, które ma tylko jednego brata, że  nie chcę go jej zabrać... Ciężko bo jak faktycznie ma uwierzyć, że jest on tylko dla niej... , że żyje z myślą o niej. ŻE JĄ KOCHA.
- Kochanie.. - ukucłam przy niej. - dlaczego myślisz, że chce ci odebrać Johna? - uśmiechnęłam się do niej.
Jest na prawdę fajnym chłopakiem...
- A ty fajną dziewczyną - przerwała mi.
- Noo nie wiem czy aż tak dorównuję Johnowi, ale co by nie było, nikt nie chce cię zostawić samej...
- Obiecujesz na braciszka? - spytała.
- Obiecuję kochanie, obiecuje... - objęłam ją ramieniem, a ta obdarowała mnie buziakiem w policzek.
                   Więcej nie wracałyśmy do tej rozmowy. Więcej także i nie zobaczyłam Johna. Ile to czasu sie już nie widzieliśmy? Nie określę wam. Wiedziałam tylko jedno, że dopóki on nie wróci, muszę opiekować się małą. Od tej pory i ja byłam za nią odpowiedzialna, i również od tej pory to ja byłam jedną z jej opiekunek, którą musiała obdarzyć sercem i szacunkiem, choć z początku było to naprawdę trudne.
Za każdym razem gdy pytałam " Gdzie jest John? " , ona odpowiadała mi, że musi zaprogramować sobie dysk twardy. Jaki dysk twardy? No cholera? Co jest grane!Może się wystraszył i chce sobie poukładac wszystko na nowo... - myślałam, ale Kate nigdy nie powiedziała mi nic więcej...Do czasu...

     Urodziny Kate

- Ile dokładnie masz lat? - spytałam, gdy otwierała starannie zapakowaną paczkę ode mnie.
- John ci nie mówił Cameron? Nie pamiętam, ale koło 75 na teraźniejszość...
- Czyli na niebo? - uśmiechnęłam się do niej.
- Jak zwał, tak zwał.... - odwzajemniła go jeszcze szerzej. Chwyciwszy za ostatnią kokardę, ukazała jej się półtora metrowa lalka. Widząc uśmiech małej, poczułam wielkie szczęście w sercu.
Patrzyła na nią i co chwila uśmiechem obdarowywała moją twarz. W ułamku sekundy rzuciła ją o Ziemię i przylgneła do mnie.
 - Kocham Cię Cameron. - wyszeptała.
Zdziwiona zdążyłam odpowiedzieć jej tylko : Ja Ciebie też. Mała zabrała się za przebieranie lalki a ja poczęłam kroić tort. W końcu ja do siebie przekonałam - pomyślałam. A może przekupiłam to lepsze słowo? Nie dochodziłam do tego... Liczyło się tylko teraz szczęście dziecka. To było dla mnie najważniejsze.
            Tego dnia nie spodziewałam się nawet, że ujrzę Johna. Stanął w drzwiach jak gdyby nigdy nic i zaczął krzyczeć " Niespodzianka". Kate uwiesiwszy sie na jego mocnej szyi wycałowała jego policzki. 
Pewnie się domyślał, że w następnej kolejce byłam ja.
            Cała nabuzowana stałam przy oknie i wpatrywałam się w wesołą scenkę. Mała dostaje balony, a Johna mina mówiła już sama za siebie... Nasze spojrzenia w ułamku chwili sie spotkały. Zawahał się czy podejść do mnie, jednakże pierwsze co zrobił, to wszedł po schodach do swojego pokoju.
Z niego zaś wrócił po dwudziestu minutach bez koszulki. Prysznic pewnie wziął - pomyślałam. Powoli krocząc usiadł na fotelu i zaczął mnie ignorować. Za wiele tego.. pomyślałam.
- John?! Gdzie ty do cholery byłeś? - nie wytrzymałam.
- Ale kochanie!... - odrzekł z łobuzerskim uśmiechem. Nie denerwujemy się...
- Kurwa...wiesz jak ja się cholernie denerwowałam... - przerwałam mu zerknąwszy do okna.. - nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy....
- O mnie? - zapytał z poirytowaniem.
- Nie! O siebie... ja p*.... , Kate nic mi przez ten czas nie powiedziała...dosłownie nic...! Myślisz że tak łatwo..... - poczułam dłonie na mojej tali i odwróciłam się szybko. - puść mnie! - wykrzyczłałam mu w twarz.. - Myślisz, że jesteś taki idealny? Że możesz bawic się moimi uczuciami? Wyjeżdżać kiedy chcesz bez zapowiedzi?!
- Ciiii.... - szepnął po czym chciał mnie pocałować..
- Nie żadne " Cii" do cholery! Nie żadne " Cii"...Wydoroślej i się zdecyduj...! Gdzie w ogóle byłeś?
- Odsunął się ode mnie a jego oczy napełniały się łzami. Widziałam to, lecz onhamował je jak tylko potrafił.
- Posłuchaj....to jest delikatne... 
- No słucham! - przerwałam mu.. - zobaczymy czy tak delikatne...
Jego wyraz twarzy posmutniał, a z pod oczu wypłynął wodospad smutku. Widziałam, jak zastanawiał się, w jaki sposób mi to powiedzieć. Wiedziałam i domyślałam się o co chodzi...
Jednakże to co mi powiedział, przewyższało moje oczekiwania....
- ....Mój brat nie żyje.... - odrzekł, siadając okrakiem na fotelu. Ręce ułożył za kark i schylił głowę ku podłodze. - ..nie wytrzymał i odebrał sobie życie....
Przyznam że mnie zamurowało. Nie wiedziałam, że ma brata. Nie wiedziałam.
- ...Są pewne komplikacje..... - przerwał. Z racji tego, że zrobił to, co zrobił, nie może tutaj do nas trafić. Jest tak jakby w czyśćcu. ...Nie mam pojęcia co robić.... Próbowałem.... - spojrzał na mnie. - przemówić mu do rozsądku!...nakazywałem spojrzeć mu na otaczający go las....kwiaty...krzewy....Nic.....
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - podeszłam do niego bliżej. Nie wiedziałam nic - przepraszam... przytuliłam go.
- Bo.... kurde..on jest też przeznaczony... . Rozumiesz? Tobie.....
- Że co? - spytałam z poirytowaniem. Tylko Ciebie kocham.... Jezu John! przecież wiesz, że możesz mi ufać? Cokolwiek się wydarzy.... - otarłam jego łzy.
- Kocham cię Cameron. 
- Ja Ciebie też John.....

Resztę dni spędziliśmy w ciszy  w salonie....





                     -------------------------------------------------------------------------------

Sorki  taki troche naciągany - ale jakoś czasu nie ma i weny na pisanie na razie ;/ 
postaram sie nadrobic zaległości :)
I zapraszam do dalszego czytania ;)

 

sobota, 19 października 2013

ROZDZIAŁ XII "TOGA"


           Po obudzeniu się, nadal leżałam na tym samym, wygodnym łóżku co przedtem. Różnica polegała tylko na tym, że nie musiałam sobie ściągać opaski - John musiał ją ściągnąć za mnie. Na małym stoliczku, który stał przy łóżku znalazłam małą, zgniecioną na pół, różową karteczkę. Jej treść mówiła mi jedno: "Wypij mnie." Cytat z Alicji w Krainie Czarów? - pomyślałam. Ktoś tu podobnie jak ja widzę, wychowywał się na bajkach Disney'a. Obok niej, faktycznie stał jeden z tych kubeczków, które wybrałam wcześniej. Clifford! Wyciągnęłam powoli dłoń w jego kierunku i chwyciłam. Zimna już. Kurde...jak mogłam tak zasnąć u kogoś w domu? - pomyślałam. Delikatnie zbliżyłam ciecz do swoich ust i rozchyliłam wargi. Czułam, jak spływa rzez mój przełyk i powoli łagodzi pragnienie.
            Pokój, w którym się znajdowałam był czerwono brązowy. Sypialnia. Pewnie Johna. Podobnie jak kuchnia, tak i ta zawierała wiele szczególików i fragmentów, na których można było zawiesić oczy. Pierwszym z nich była zdobiona szafa. Przeznaczona pewnie na ubrania nie była pierwszej młodości, jednakże świetnie dopełniała wnętrze. Awww. Kocham takie połączenia! Ciotka także łączyła style. Podobnie jak John. Ale czy ja wiem, czy jej tak świetnie to wychodziło? Mniejsza o to. Brązową ramę okna idealnie odzwierciedlała czerwona zasłona. Na pierwszy rzut oka skojarzyła mi się z taką bardziej zamkową niż domową, że tak to ujmę, ale jak kto woli. Samo łóżko tak jak wspominałam było wygodne. Baa! Nawet baaardzo. Skończywszy pić herbatę, usłyszałam skrzy paneli. Po chwili w pokoju pojawił się John. Pokręcił głową, po czym dodał:
- Fajnie syrboczesz tą herbatę... - zbliżył się do łóżka i przysunął sobie mały, brązowy taborecik, którego wcześniej nie zauważyłam. Zrobiłam na niego nadąsaną minę. - Ciężko nie usłyszeć z drugiego pokoju. - zaśmiał się. A tak w ogóle to jak sie spało?
- Dzięki tei! - uśmiechnęłam się w jego kierunku. - Powiem ci, że łóżko masz strasznie wygodne...
- Wiem, bo moje. - odparł ze śmiechem. - Rzadko się zdarza, że ktoś do mnie przychodzi i od razu ląduje w łóżku.. - zaśmiał się.
- Czyli masz dziewczynę? - spytałam po chwili. Kurde...dlaczego każdy jak fajny, to ma dziewczynę? John chyba się zarumienił i odwrócił głowę. Boże, jaki on jest przystojny - pomyślałam.
- Hmm....tutaj jest troche inaczej Cameron. - rzekł. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć...
- Najlepiej od początku. - powiedziałam i dłonią dotknęłam jego podbródka, aby odwrócił głowę w moją stronę. Dzieliło nas ile? Z pięćdziesiąt centymetrów? Kto wie? Nie miałam przy sobie linijki..
- Tutaj, każdy jest komuś przypisany..podobnie jak na Ziemi. Tam ludzie zazwyczaj myślą, że sami dokonują wyboru, ale tam z góry mówi nam głos, czyje serce wsłucha się tutaj...- dotknął miejsca od moja piersią. - ..w serce. Ono właściwie jest wszech Panem uczuć... Podobnie jest tutaj. - uśmiechnął się.
- Czyli ktoś jest ci przypisany? To jaki jest problem? - spytałam.
- ...Nie wiem czy ona jest gotowa.. Wiesz ... Ciężko zmusić kogoś do rozmowy, a co dopiero aby cię pokochał...- powiedział, drapiąc się po głowie.
- A opiszesz mi tą dziewczyną. - nalegałam. - oczywiście, jeśli nie chcesz....
- Nie. Opiszę... - usiadłam na bawełnianej pościeli po turecku, strącając z nóg moje bamboszki. - ..Jej imię jest wyjątkowe..podobnie jak ona sama. W rzeczywistości oznacza krzywą część ciała, jednakże jej owa część ciała nie jest krzywa. jest idealna... Oczy śmieją się do samego rozmówcy, a uśmiech - pokręcił głową wpatrując się w moją twarz..- Ten jest zniewalający. Niczym anioł na złotym dywanie...
- Znalazłeś tego anioła już tu? Po drugiej stronie? - przerwałam mu.
- Znalazłem. Kilka miesięcy temu na Ziemskie? Jak się zdążyłaś domyśleć, czas tutaj stoi w miejscu...
- No zauważyłam - uśmiechnęłam się.
- Wracając jednak, nigdy takiej nie spotkałem, której mógłbym o niej powiedzieć... - zrobił chwilę przerwy. -..aż do teraz....- pochylił się nade mną i opuszkiem palców chwycił kieszonkę mojej togi. - ma jednak jedną wadę... - uśmiechnął się. Nim zdążyłam się spytać jaką, John przywarł do mnie ciałem.
- Fatalnie dobrała stylistę.. - drugą dłonią przeczesał moje włosy.
- Chcesz mi powiedzieć... - próbowałam spytać, ale już nie dokończyłam. Swoimi wargami przymknął moje usta, a te nie zamierzały protestować. W jednej chwili świat zwariował, ale mi to nie przeszkadzało. Liczył się tylko on. John.
           Zaczął mnie obdarowywać pocałunkami. Z początku tylko na twarzy, ale te nie znalazły zahamowań i śmiało zeszły na szyję oraz dekolt. - Wiem, po co tutaj przyszłaś Cameron... - szepnął do mojego ucha. Być może jestem cholernym egoistą! Znowu! Ale nie chcę cię ponownie stracić!...
- Ponownie?! - przerwałam odwzajemnianie pieszczot i spojrzałam niepewnie na przywierającego moje ciało John'a. Ten jednak puścił te słowa mimo uszu... - John! O co chodzi! - wysyczałam.
- Nie psuj tej chwili Cameron, proszę - szepnął i zabrał się za moją togę. W jednej chwili straciłam ją z zasięgu wzroku i chłopak obdarowywał mnie kolejnymi pocałunkami. Nie stawiałam oporu, mimo, że coś krzyczało we mnie, abym się opamiętała. Po paru sekundach naparł na mnie z większą siłą. Odwróciłam wzrok w przeciwną stronę a ten jakby czytając z mojej twarzy spytał : " Mam przestać?". W odpowiedzi musnęłam tylko jego usta i zrobiliśmy krok dalej...





EPIZOD
PAUL

            Brrr. Jak tu cholernie zimno! Ile ja już tu siedzę? Trzy godziny? Nie - zdecydowanie więcej. Przecież widziałem już wschód. Wczorajszy zachód...Nie mogę pokazać jaki jestem słaby. Kurwa no nie mogę! Chwyciwszy paczkę żyletek z kieszeni, zacząłem nerwowo gładzić opuszkami palców opakowanie. Dookoła mnie słychać było tylko typowe - leśne odgłosy. A w powietrzu wyczuwałem śmierć. Moją. Tą rychłą i ostatnią.
            Wyciągnąłem pierwszą z wierzchu. Jaka ostra. Ma te same iskry co miała Cameron. - pomyślałem. Odsłoniwszy rękaw, zabrałem się za ostatnie dotknięcie żyły. Takiej , jaka została w całości. Związawszy nadgarstek taśmą, zabrałem się za pierwsze cięcie. Widząc jak krew barwi moją skórę, niechętnie zrobiłem kolejne cięcie. Nie licząc ile razy wbiłem to ostre narzędzie, przeniosłem się na drugą rękę. W tym celu wyjąłem pozostałe 5 żyletek. Bez zahamowań wbijałem teraz jedną żyletkę za drugą, krzycząc, że moje życie jest bez sensu. Modliłem się, aby nikt nie przeszkodził mi w moim planie.
             Nie myślałem teraz o rodzinie, o znajomych, o sobie. Rodzicach. O tym, ile cierpienia sprawi im wiadomość, że ich synuś " pociął się w lesie". Kurwa, ale za kimś ten charakter chyba mam...
Z sekundy na sekunde dłonie, robiły się coraz bardziej sine. Nie docierała już normalnie krew, a pozrywane żyły szczypały jak diabli. Czułem, że powoli osuwam się na ziemie. Nim zdążyłem zamknąć oczy, przelustrowałem ostatni raz ziemski zagajnik. Doszło do mnie, że czas zakończyć obecny żywot, że zaraz umrę...


            

piątek, 26 lipca 2013

ROZDZIAŁ XI "ESENCJA"


            Kuchnia była na prawdę dużym pomieszczeniem. Przechodziło się do niej prosto z salonu, praktycznie z nad przeciwka. Samo pomieszczenie było przytulne i składnie ułożone. Miało sie wrażenie, że dzbanuszki znajdujące się na półkach, idealnie zostały dopasowane do wnętrza pomieszczenia.
- Woow... - wymówiłam po chwili.
- ..Podoba ci się? - spytał zaciekawiony. Podobała mi się bez dwóch zdań. Brąz mebli, stolik z pięcioma krzesłami a na dodatek ta kompozycja...
- Sam projektowałeś? - zapytałam.
- Jasne, jak wszystko tutaj. - przerwał. - Nie chcę się chwalić, czy coś... - rzekł.
- Masz dobrą głowę do architektury. Serio. - stanęłam przy szafce z naczyniami i podziwiałam dobór kolorów. - ..i dobrze łączysz na dodatek...
- Hmm...dzięki. - po chwili poczułam jego dłonie na swojej talii. Lekko podskoczyłam.- ..nie chciałem cię wystraszyć Cameron, serio. - odparł, po czym odwrócił mnie tak, abym stała naprzeciwko niego. Sięgałam mu wzrostem do podbródka. On natomiast wpatrywał sie we mnie tymi swoimi lazurowymi oczkami a ja nie wiedziałam co zrobić - czy go odpędzić, czy przytulić ten nagi tors  i ramiona przykryte ręcznikiem...
- Yhyhm..! - do kuchni wparowała Kate. John nadal trzymał mnie w talii, a ja chyba sie zarumieniłam.
- No ku...- popatrzył na mnie po czym  skierował wzrok na nią. Dziewczynka wyszczerzyła białe ząbki.
- John się zakochał! John się zakochał! - zaczęła wyśpiewywać coraz to głośniejszym tonem. Chłopak westchnął i pokręcił głową.
- Z młodszym rodzeństwem to nie masz ani chwili spokoju... - powiedział zrezygnowanym tonem, a następnie zdjął dłonie z mojej talii i podniósł dziewczynkę. - Cameron, tam w tej szafce koło lodówki są kubki. Jakbyś mogła,  weź dwa i zagotuj wodę w czajniku...ja zaraz wrócę, tylko powiem coś temu małemu robaczkowi...
             Zrobił kilka kroków i już go nie było. Ja niczym ślimak powłóczyłam się do szafki i wyjęłam dwa kubki, pomalowane chyba własnoręcznie. Jeden był niebieski ze słoniami, a drugi brązowy z wielkim, czerwonym psem. Czyżby to był Clifford? Nawet możliwe... Następnie chwyciłam czajnik znajdujący się na palniku. Wlałam trochę wody z kranu. Na moje oko wystarczająco i zaczęłam podgrzewać, ustawiając palnik na średnie rozgrzanie. Noo dobra, teraz sobie poczekamy.. - pomyślałam. Ruszyłam w stronę jednego z pięciu krzeseł i usiadłam na nim okładając łokcie.
- No nie mów, że tak cię zanudziłem.... - usłyszałam po chwili. - ..Kate da nam na jakiś czas spokój. Zasnęła.
- ..Z własnej woli? - oderwałam się od stołu, po czym ziewnęłam.
- Widzę, że też jesteś zmęczona. Nawet bardziej od małej. - uśmiechnął się.
- Nie, to nic takiego. Serio.
- Nie...wcale. - czajnik zagwizdał a John ruszył w jego kierunku. - ..może herbatka wróci cię do żywych..
- ..Może... - zwróciłam sie do niego.
- Tylko teraz..no wiesz...żeby nie było zbyt kolorowo jest jeden problem... - oparł się o blat z promiennym uśmiechem. O matko! Ależ on jest przystojny... - pomyślałam.
- Mhm?
- Chodzi o to , że mam parę rodzajów herbaty...wiesz..czarna, zielona, ulung, aromatyzowane, prasowane i pu-erh....- skończył.
- A jaką polecasz? - spytałam, kompletnie nie poznając tonu mojego głosu. Nim zdążyłam się uśmiechnąć, podszedł do mnie wolnym krokiem i podał mi dłoń. Znowu staliśmy na przeciwko siebie.Tym razem trzymał coś w dłoni...
- Mogę? - spytał po czym ujrzałam w jego ręce czarną opaskę.
- Emm...- próbowałam zaprotestować, ale on rzekł:
- Nie bój się Cameron, nie zrobię ci krzywdy...
           Tym razem znowu spojrzałam w te jego lazurowe ślepia. "Kurde  Cameron, przecież mu ufasz!" - usłyszałam Lilly. No dobra..przecież taka była też prawda...
- Okey, ale obiecaj.. - odpowiedziałam mu.
- Obiecuję. - Przyrzekł. Następnie sprawnie zawiązał mi opaskę na oczach i poczułam w jednej chwili,że znajduję się w jego ramionach. Przytulił mnie tak mocno, że zapewne w dawnym życiu, usłyszałabym bicie jego serca. - Wygodnie ci? - spytał miękkim tonem. Ja przytaknęłam tylko głową, a ten niósł mnie chyba przez pół domu. Wciąż wtulając sie w jego mięśnie na szyi, czułam jak i we mnie wzbierają się emocje. Dużo emocji. - Okey, teraz tylko na mnie poczekaj...przyniosę esencje i wywary....- wychodził już zapewne  przez drzwi o czym dodał..- ...tylko nie podglądaj!...
- Spróbuję... - odparłam.. John pozostawił mnie na czymś miękkim. Strzelam, że to kanapa, albo łóżko. Nie powiem - było mi bardzo wygodnie... Tak wygodnie, że znowu robiłam się śpiąca... minuty mijały, a ja coraz bardziej odpływałam... W końcu zasnęłam i straciłam zarazem calutki "film"..

          
.


              EPIZOD
HOL W GMACHU LICEUM

- Kochani uczniowie..! Drodzy nauczyciele! Rado pedagogiczna...- zwróciła się vice dyrektor. - ..to co się stało wczoraj ma ogromny wpływ na jutro niewielkiej części z nas. Przyjaciół panny Withliams, znajomych. Także części nauczycieli, która nauczała naszą kochaną Cameron. Była to dziewczynka lubiana, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jak anioł jej szlachetne serce wyrywało się z piersi do pomocy innym. - pani dyrektor odwróciła się i wylała łzy na małą, kwadratową chusteczkę. Za jej śladem poszło wiele osób. Ci co Cameron nie znali, mieli jej już nigdy nie poznać. A ci którzy ją znali, juz nigdy nie usłyszą jej radosnego śmiechu...- ..ciiii....zaczęła tłumić łzy swoje jak i innych... - ..głos zabierze wychowawczyni Cameron..- sama usiadła na krześle i wszystkie smutki tłumiła w papierowym, cienkim przedmiocie...
- Tak, to prawda....Cameron odeszła, ale wierzymy, że żyje. Wierzymy, że lepiej jej tam - z Bogiem po drugiej stronie...że właśnie tam stoi po jego stronie i łącznie z nim pomaga nam teraz. Znosić to wszystko, tu. Na Ziemi życie jest chwilowe, jakże kruche...teraz własnie to widzimy....- nauczycielka wejrzała na grupkę płaczących dziewczyn ze swojej klasy : ...jednak Bóg najczęściej zabiera nam tych, którzy czynili dobro, którzy mu się spodobali i ową osobą czyniącą dobro była nasz kochana Cameron Withliams. Niech Bóg jej błogosławi... - odrzekła, wykonując przy mikrofonie znak krzyża...
- Dziękuje. - odrzekła pani dyrektor. - A teraz proszę na scenę najbliższego z przyjaciół Cameron:  Paula Melsone i Megan. - Megan ubrana w ciemne barwy wkroczyła zapłakana na scenę...w swojej małej dłoni ściskała chusteczkę jednocześnie rozglądając się za Paulem.
- Dziękuję pani dyrektor. - odparła. Dyrektorka pewnie spytała jej się gdzie jest Paul, bo nerwowo pokiwała głową...- ..razem z moja przyjaciółką znałyśmy się od... - popłynęły jej łzy..- od małego.... Cameron ...była... - pokręciła głową... i wypuściła z siebie stos łez...
- Kochanie... - położyła jej rękę na ramieniu pani dyrektor.
- Przepraszam...- wydusiła z siebie Megan i dopowiedziała..- wybacz Cameron, ale nie umiem do ciebie mówić w czasie przeszłym. Może się nauczę..kto wie? Na razie yo wszystko się za szybko dzieję...Wspólnie spędzony nasz czas, nasze pomysły, nasze wygłupy...chciałabym jeszcze choć raz przeżyć jeden z nich. Tak na nowo... - spojrzała się w niebo, a z jej oczu wyciekł kolejny strumień smutku.. - jeśli mnie słyszysz, a zapewne słyszysz, to mam nadzieję, że kiedyś oprowadzisz mnie po owym rajskim ogrodzie, że tam będziemy kończyć nasze wygłupy i właśnie tam poznamy się na nowo.... tak jak za dziecięcych lat... Dziękuję... - odrzekła i pełna łez opuściła scenę. Nie zatrzymując się biegiem ruszyła na parking, koło którego straciła jedna z najcenniejszych osób w swoim życiu - przyjaciółkę...





czwartek, 25 lipca 2013

ROZDZIAŁ X " BRACISZEK"


         Drewniane drzwi skrzypnęły pod wpływem przekręcającego się klucza w zamku.  Stojąc tam na samiusieńkim środku, zastanawiałam się kim jest " braciszek" i skąd mnie może znać. A jeśli to jakiś palant, lub co gorsza zboczeniec? Kurde...w co ja się wpakowałam?!? Na to pytanie ciężko mi na razie odpowiedzieć..  A może się schowam i ucieknę, jak tylko wyjdzie z salonu? Za późno.Dotarło do mnie..Z pod drzwi dobiegały już kroki.
- Kate! Kate..chodź się przywitać! - zawołała jakaś postać mocnym, męskim głosem. Był to zapewne wyczekiwany "braciszek".  Dziewczynka powoli, niczym księżniczka dumnie schodząca z pałacowych schodów, zbliżyła się do brata, po czym zarzuciła mu swoje chudziutkie rączki na szyję.
         Chłopak był o wiele wyższy ode mnie. Ubrany w czarne spodnie i biały t-shirt, powoli podrzucał małą w górę i dół, a ta z radością klaskała rączkami. Włosy w kolorze ciemnego blondu nie były przystrzyżone idealnie krótko... A oczy? Nie widziałam ich, bo wciąż był odwrócony do mnie tyłem. Po chwili mała wtuliła się w tego tors i ustkami zbliżyła się do jego ucha. Szeptając mu coś do ucha, delikatnie uśmiechnęła się w moją stronę. Wiedziałam jedno, a raczej mogłam się domyślić - szeptała zapewne o nowym gościu w ich salonie - mnie.
- A dobrze ją ugościłaś? - zapytał chłopak na głos, wciąż nie patrząc w moją stronę.
- Tak jak mi kazałeś John! Tak jak mi kazałeś... - mała wysunęła rządek białych, krzywych ząbków i dodała: Tofix świetnie się spisał!
- To prawda... - odparł. Zajmij czas mojemu gościowi. Ja pójdę tylko wziąć szybki prysznic.
          Tak więc jestem w domu John'a. A ta mała ma Kate. " I co.., nadal się boisz Bóg wie czego?" - spytała rozbawionym głosem Lilly. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jestem u John'a? Że ten pies specjalnie został wysłany dla mnie? - zapytałam ją wściekłym tonem.
- Cameron, może w końcu skusisz się na herbatkę? - Kate złapała rączką koniec mojej togi i zaczęła ciągnąć jej skrawek w dół, dając mi do zrozumienia, żebym sobie usiadła.
- Nie, naprawdę Kochanie nie trzeba.... - odparłam jej.
- I tak znając braciszka, zaraz cię ugości według własnego gustu. Nie odmówisz mu.. - roześmiała się.
            Na te słowa lekko się do niej uśmiechnęłam. Muszę być w końcu do nich miła - nie mój dom, nie moje zasady.  " A na co miałam ci mówić, że to John tu mieszka, co?".
- Dobra, zamknij się! - mała spojrzała na mnie tępym wzrokiem. - Nie Kate...to nie do ciebie było...
- Jak nie do mnie to do kogo? - chyba ją zaciekawiłam...Dalej Cameron, myśl...
- A miałaś kiedyś wymyślonego przyjaciela? Takiego z którym możesz o wszystkim porozmawiać?
" Ale żeś teraz wymyśliła." - wysyczała Lilly .
- Zamknij się w końcu!... Moja przyjaciółka ma na imię Lilly..chciałaby cie poznać, cały czas mnie tym męczy...
- To czemu mnie z nią nie zapoznasz? - spytała dziewczynka.
- Z wymyślonymi przyjaciółmi jest tak, że..- zaciekawiona Kate usiadła mi na kolanach. Nie protestowałam. -...że ...że, a no tak, wyleciało mi z głowy, że jeśli jest do ciebie przywiązany na tyle mocno, byś nie mogła się z nim rozstać, to nie przemówi do twoich przyjaciół. Przyjaciół...tu. - wskazałam ręką na jej serduszko.
- Jestem twoją przyjaciółką? - zapytała radośnie.
- Pewnie Kate. - posłałam jej kolejny uśmiech, po czym mała, ile sił w jej dziecięcych rączkach mnie przytuliła.
            Nie minęło dwadzieścia minut a tuż przy nas stał już John. Miał na sobie tylko czarne spodnie, a tors wycierał ogromnym ręcznikiem. Mmmmmm, co za widok. Widząc, że się na niego patrzę, tylko się zarumienił. przynajmniej tak mi sie zdawało.
- ..No to....witaj znów!..- uśmiechnął się ,po czym podał mi jeszcze mokrą dłoń.
- ..ymmm...No hej . - odpowiedziałam mu tym samym.
- Pewno ta mała poczwarka cie zanudzała, co? - spytał, po czy rozczochrał małej włoski.
- Nie dotykaj John! - krzyknęła Kate,wciąż siedząca na moich kolanach.
- Słyszałeś? Masz nie dotykać! - zażartowałam, a następnie poprawiłam małej fryzurę. - ...a wracając..nie, nawet przyjaciółkami zostałyśmy c'nie? - spojrzałam na Kate. Ta tylko wystawiła rządek zębów w odpowiedzi.
- Hmmm to dobrze się składa, że mi gościa nie zanudziłaś.. - uklęknął naprzeciwko mojego fotela i wyciągnął ręce w kierunku Kate. - ..a teraz może pójdziemy do łóżka, co? - spytał.
W odpowiedzi dziewczynka ścisnęła  tylko moją dłoń i popatrzyła oczami pokrzywdzonego dziecka w oczy John'a. Ten rzekł:
- No chodź mały Pasożycie.... - spojrzał teraz mi prosto w oczy. Były piękne. Niebieski lśnił na źrenicach każdym odcieniem lazuru. W życiu nie widziałam takich tęczówek.. -...gdy kogoś polubi, to właśnie tak ma. Podobnie jak pasożyt nie może się odczepić od danej osoby..- zaśmiał się, a ja zdałam sobie sprawę, że cały czas się w niego gapię.  " Ciacherko nie?" - usłyszałam Lilly. " Tylko nie przesadzaj.." Tsss...akurat będę cię słuchać...
- Kate..- moje struny w końcu przemówiły,a ja dłonią przechyliłam w stronę swojej twarzy, naburmuszoną mordkę dziewczynki. - ....powinnaś się zdrzemnąć.., dobrze twój braciszek ci radzi. - rzekłam.
- No widzisz...jak nawet Cameron tak mówi.... - poparł mnie John.
- Ale...ale Cameron chce z tobą być sam na sam...ty zresztą z nią też...- widziałam jak się zarumienił.- ..albo pod jednym warunkiem...Cameron pójdzie z nami, albo ja się nigdzie nie ruszam! - dodała...
- Nie wiem czy Cameron....- Zaczął John, ale jak szybko on zaczął, tak szybko ja skończyłam:
- Cameron chętnie odwiedzi twoją krainę laleczek... - przez dwadzieścia minut opowiadała mi o każdej ze swych przyjaciółek ( lalek). Stwierdziłam, że jeśli zobaczę mniejszą część z nich, to mała zgodzi się w końcu zasnąć.
- ..Jezuuu Cameron, wiesz ile tego ona w ogóle ma? - jęknął John.
- Damy radę! - odrzekłam. - trzymaj małą,a ja jeśli nie będziesz miał nic przeciwko, zrobię sobie coś do picia. Tylko gdzie jest kuchnia? - uśmiechnęłam się.
- Chodź za mną, a ty Kate, przygotuj swoje ulubione koleżanki.... - powiedziawszy to, zdjął z moich kolan dziewczynkę,a ta piorunem ruszyła na górę. Do swojego dziecięcego królestwa...



---------------------------------------------------------------------------------------------------
Domyślałyście się, kto mógł być tym "braciszkiem"? :)
 Chciałabym polecić jednego bloga - blog jest mojej koleżanki :)
Także pisze opowiadania i zachęcając was do jego przeczytania
mam nadzieję, że spodoba Wam sie równie tak samo, jak mi :)
http://nie-wiem-co-to-milosc.blogspot.com/
W skrócie:
Opowiadanie mówi nam o dziewczynie, która boryka się z trudnościami życia, a także z tymi przyjemniejszymi rzeczami. Dzięki wypadkowi poznaje chłopaka, który okazuje się być sławnym. 
Alex nie przepada za nim, ale kto wie co z tego wyrośnie?
Jeszcze raz - gorąco zachęcam ;)








wtorek, 23 lipca 2013

ROZDZIAŁ IX "SPOTKANIE"


              Mówią - jeśli nie zobaczysz, to nie uwierzysz. Jeśli nie poczujesz, nie będziesz umiał kochać. Jeśli nie będziesz na tyle silny, by dać sobie w tym wielkim świecie radę - nie przeżyjesz...
" Cameron, zatrzymaj się! Widzisz ten dom z brązowym dachem? " - przerwała mi moje rozmyślenia Lilly. - Jasne. - odparłam. Wiedziałam dobrze, że już czas pożegnać się z Tofixem, tylko co ja później z sobą zrobię? Gdzie się udam? " Spokojnie, odprowadź na razie futrzaka.." - powiedziała pogodnym tonem dziewczyna.
              Dom znajdujący się na środku Blue Street, był olbrzymi. Nie dość, że piękny od zewnątrz, to miał jeszcze to, co kochałam najbardziej w domkach jednorodzinnych - piękny, bogato zdobiony ogród...
Tuż przy tarasie domku, można było podziwiać dwie, podtrzymujące kolumny..To chyba rzucało się na pierwszy widok. Sam dom posiadał liczne okna i szklane drzwi. Owe główne, były bez jakichkolwiek szybek. Znajdował się w nich jedynie pozłacany sztucznym złotem zameczek.
Wchodziłam po schodkach na taras, a Tofix rozpoczął machanie ogonkiem. To twój dom, tak Misiaku? - spytałam go, nie oczekując odpowiedzi. Ta była w jego roześmianych, tętniących życiem oczach. Idąc zajrzałam do oszklonych drzwi, koło tych wejściowych, jednakże tam zauważyłam pusty salon.  W środku nie było nikogo.
Wyciągnęła rękę i zapukałam do drzwi. Czekałam tak z dobre cztery minuty, aż niespodziewanie Tofix zaczął merdać z większym zapałem ogonem, a ja usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza. W końcu ktoś wychylił się z drzwi. Przede mną stała mała, jasnowłosa dziewczynka.
- Cześć. - powiedziała do mnie miękko. - To ty jesteś Cameron? - spytała.
- Hej, tak, ale... - pragnęłam spytać skąd zna moje imię, ale odparła:
- Cameron, wchodź do środka! Braciszek nie pozwala mi wpuszczać tu obcych. Braciszek jest zły, jeśli coś robię nie po jego myśli...braciszek jest dobrym braciszkiem..- zaczęła mnie zapewniać.
- Kim jest twój braciszek? - spytałam jej. Czy tak sie w ogóle zachowuje zdrowe dziecko?  Zastanawiałam się.
- Mój braciszek już od paru godzin na ciebie czeka Cameron. Nie mógł się wręcz doczekać spotkania z tobą... Mówił, że jak tylko przyjdziesz, abym ugościła cię jak najlepiej potrafię do jego powrotu...- odparła paru latka. Jej oczka wpatrywały sie we mnie ciekawie, a ja sama nie wiedziałam, gdzie wtopić mój wzrok.
- O matko! Przyniosłaś mi mojego Tofixa! - dziewczynka otworzyła szerzej drzwi i przytuliła wchodzącą bestyjkę. - Dobrze sie nim zaopiekowałaś! Braciszek mówił, że można na ciebie liczyć! - Gestem ręki nakazała mi wejść do środka. Lilly, czy to bezpieczne? " A co może ci zrobić sześciolatka?"
- usłyszałam w odpowiedzi. Skoro tak sądzisz...
               Dom równie jak od zewnątrz, był piękny i od wewnątrz. Meble w klasycznym stylu zdobiły jego ściany, a zdjęcia za siadywały na drobnych, orginalnie wykonanych półkach. Mistrzostwo takie coś wykonać... na prawdę!
- Czego się napijesz? Braciszek każe mi dbać o swoich gości.. - powiedziała mała.
- Kochanie, na prawdę nic nie chcę od ciebie...słowo.  Powiedziałam . - Ale mam pomysł...jak bedę coś chciała od ciebie, to ci o tym powiem mhm? Umowa stoi?
Dziewczynka na te słowa radośnie klasnęła w rączki i krzyknęła " stoi". Tofix siedział pod jej nogami, a ta wesoło wymachiwała nibi to w lewo, to w prawo.
- Jak masz na imię? - spytałam jej. - W końcu każdy powinien znać imię swojego rozmówcy, czyż nie?
- Nie. Nie zgadzam się. Braciszek nie pozwala mi mówić o nim z obcymi ludźmi..
- Kim jest twój braciszek? - spytałam się jej ponownie. Mała pokręciła nóżkami w prawo i lewo i na raz podskoczyła na fotelu. Prawdę mówiąc, przeszły mnie ciarki.
- Już ci mówiłam... Braciszek to mój braciszek, dobry braciszek...- przerwała.
- A masz razem z braciszkiem rodziców? - dopytywałam się jej.
- Nie, ale braciszek jest dla mnie jak tato i mamusia. Masz swojego braciszka? - spytała nieoczekiwanie.- Jedna strona nie powinna chyba tylko zadawać pytań czyż nie? - mała buźka wykrzywiła sie w radosnym uśmiechu. Ja na te słowa pokiwałam tylko głową i odwzajemniłam uśmiech.
             Znajdowałyśmy się w salonie. Tym dokładnie, do którego wnętrza zaglądałam przez oszklone drzwiczki. Co jakiś czas mała chodziła z okna do okna, wyczekując " braciszka". Bałam sie tego spotkania. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. nie wiedziałam...
- Dawno zgubiliście z braciszkiem Tofixa? - spytałam, próbując przerwać paru minutową ciszę.
 Dziewczynka tylko sie zaśmiała. - My go wcale nie zgubiliśmy...- to powiedziawszy ostatni raz klasnęła w rączki i pobiegła na górę.
- Ej, co się dzieję? - zdążyłam krzyknąć.
- Braciszek przyjechał! - odkrzyknęła już ze schodów.
Chwilę później już jej nie było... stałam sama jak ten palec na środku salonu...




EPIZOT
PAUL

               Kocham! Kocham ją! Dlaczego to tak późno musiało do mnie dotrzeć? Cholera! Dlaczego? Czemu ja nie mogłem zginąć, a nie ona... Ale może ona jeszcze  żyje? Żyje, ale lekarze nie są w wystarczającym stopniu wyszkoleni, aby ją uratować? A może się mylą, że już się nic nie da zrobić?
- Boże! Uratuj ją! Błagam! - zacząłem krzyczeć w małym zagajniku przy szpitalu. Przecież z nią dzisiaj rozmawiałem! Miałem uczyć ją jeździć! Uczyć prowadzić! - wyjmując z kieszeni kluczyki, rzucił nerwowo o drzewo. - Proszę! Błagam do diabła!
Po moich policzkach zaczęły spływać coraz to nowe łzy,a z mojej dłoni zrobił się jeden, wielki "balon". Nie potrafiłem sobie pomóc w żadnym razie...nie chciałem tego. Chwyciłem kolejny skrawek papieru z torby, plamiąc go moimi łzami i zacząłem pisać:

Niewinne spojrzenie i wielka nadzieja.
Utrata tego, co mi teraz najbliższe...
Skrzynka pełna niepowodzenia,
Oraz tego, co mi w sercu piszczy...

                 Opuściłem długopis, po czym pogniotłem kratkę. Cholera! Nie! To musi być coś lepszego... Na co ona zasługuje...coś ode mnie. Z wewnątrz... Ciężko się myśli w takiej chwili... pomyślał, a łza spłynęła po jego policzku. Chwycił kolejny skrawek papieru, marząc na nim pierwsze litery:


 Więcej do mnie nie zadzwonisz...
I już nie napiszesz :
"Co u Ciebie?"
Teraz będę słuchać,
Twego głosu w niebie...
Żal me serce chwyta,
Łza niczym wosk napływa,
Kto powiedział pierwszy, że
Tak przecież bywa?

Prosto dziś się żegnam,
Choć się wcale żegnać nie chcę...
Wiedz, że w moim pustym sercu,
Zawsze będziesz mieć miejsce...

                 Napisawszy te parę zdań, skulił się na pniu drzewa, a kartkę przyłożył do piersi. Konkretniej do serca. Moja mała Cameron... Dlaczego czas nie może się zatrzymać w miejscu? czemu nie może przywrócić mi choć jednej chwili w jej towarzystwie...? Nie mogę żyć bez niej! Nie mogę! A prawdziwa odpowiedź brzmi - nie potrafię! Jakże chodzić po Ziemi bez swojego Anioła, który każdy dzień napełnia słodyczą lata? A jak wytrwać bez niej tak do końca świata? Samotność nie jest mi do cholery pisana! Nie będę żyć - nie chcę...od nazajutrz, z rana...




ROZDZIAŁ VIII " TOFIX"


             Zatrzymaliśmy się już chyba na dobre, bo mój kierowca od dawna nie wracał. Teraz właśnie pragnęłam porozumieć się z Lilly. Dowiedzieć się co słychać u Thomasa i ciotki. U wszystkich, którzy byli w jakimś stopniu bliscy mojemu sercu, przez te parę tygodni - przeliczając na dawne... Nie chciałam sobie wyobrażać, co się stanie gdy zabraknie jedzenia. Czy będę zmuszona wyjść wtedy z jeepa i oczekiwać litości i wyrozumienia? A jaka będzie reakcja mojego kierowcy?
             Z zamyślenia wyrwało mnie coś, co hałasowało teraz na przyczepie. Ktoś czegoś szukał. Do diabła!
Lilly! No odezwij się! Miałaś być przy mnie! Lilly noo..!Mimo moich wołań, nic się nie działo. Po chwili na moim kolanie poczułam coś zimnego. Ktoś powoli wchodził pod koc. Pod mój koc - zdałam sobie z tego sprawę. Delikatnie zaczęłam się cofać i przybierać taką pozycję, na jaką tylko pozwalało mi moje gibkie ciało, okryte togą. Niestety - przeciwnik musiał to zauważyć i wszedł cały, myśląc zapewne, że specjalnie robię mu miejsce.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam. Na moich wargach poczułam gorący oddech i język, oplatający je z oby dwóch stron. -..Nie zbliżaj się...zar..- jęzor znalazł się w moich ustach. O matko! Po chwili zaczął dyszeć, a ślina spływała mu z boku. Czułam jego zarost. Cały był jakiś nie ogolony...
              Wyciągnęłam prawą dłoń i skierowałam ją w stronę czoła mężczyzny. Tak mi się wtedy, przynajmniej wydawało. Chciałam go jak najszybciej od siebie odpędzić...Tak szybko jak tylko się dało.
Zamiast tego dotknęłam chyba jego brody...nie miałam pojęcia. Ręką przesunęłam w górę, aby natrafić na czoło. Wszędzie włosy. Cholera! Po omacku postanowiłam objąć go w pasie i zrzucić koc. Nie widziałam teraz innego rozwiązania. Serce biło mi coraz szybciej. Nie mogąc znaleźć pasa, odepchnęłam jego ciało najmocniej jak mogłam i szarpnęłam za koc. W jednej chwili wyskoczyłam z jeepa, a za mną leciało już to coś, lub ktoś. Teraz na serio nie miałam pojęcia., ale przypuszczałam, że uda mi się przed tym uciec. Im szybciej - tym lepiej. Biegłam. na ile pozwalała mi na to moja kondycja.
                Daleko jednak nie ubiegłam. Usłyszałam w jednej sekundzie głos Lilly, która nakazała mi się zatrzymać. Żartujesz sobie?- spytałam ją. - Ten facet mnie goni! Po chwili jednak usłyszałam jej śmiech. Nie mogła przestać sie śmiać... - To takie zabawne? " Cameron, weź się może odwróć..." - poleciła mi. Nie chętnie, wciąż w biegu, odwróciłam głowę. Po tym co zobaczyłam, również nie mogłam przestać się śmiać. Dokładnie dwa metry za mną  biegł duży, cały w sierści, pirenejski pies górski. Jego białe futerko oplatało masywne ciało, a jęzor kołysał się na wszystkie strony. Nie wątpliwe było - chciało mu się pić. Nic dziwnego - taki upał....i pies, biegnący za mną takim tempem...
- Jezuniu..to ty mnie tak wystraszyłeś? - ukucnęłam przy dużej masie sierści i stopniowo zaczęłam  przeczesywać palcami, pasma jego okrycia. Śnieżnobiały michu, opadł na ziemię, tuż przy moich stopach, po czym polizał mnie o poliku.
- Fuj! Weź się trochę opanuj...- skarciłam go.- Ale ty śliczny jesteś...Mieć takiego psa... " Polubił cię." - usłyszałam Lilly. " Na serio cię polubił." Wymruczałam coś na kształt : Zauważyłam, po czym dodałam:
- A wiesz Lilly, kogo to w ogóle pies? Może bezpański? - dopytywałam się jej.
" Zobacz, czy nie ma na obróżce jakiegoś identyfikatora Mała. Radziłabym ci odnieść go do właściciela."
              Błyskawicznie odgarnęłam fałdkę tłuszczu z szyi psa. Faktycznie. Na wierzchniej stronie obroży, wisiało coś, na kształt małego, starego identyfikatora. Nim jednak dowiedziłam się adresu właściciela psa, przeczytałam imię futrzaka.
- Jesteś Tofix, tak? - uśmiechnęłam się do niego.  Na te słowa pies podniósł z ziemi swój zad i wesoło pomerdał ogonem. Znowu chciał mnie polizać, lecz tym razem odchyliłam głowę do tyłu, a ten przejechał mi swoim jęzorem o szyi. - Za całuśny to ty nie jesteś? - spytałam go, a Lilly ogarnął napad śmiechu.
- Ruszaj Cameron, zanim kierowca wróci i zacznie przeszukiwać okolicę w poszukiwaniu swoich zapasów.
- To co Tofix... Idziemy nie? - w odpowiedzi usłyszałam radosny szczek. Bez najmniejszych wątpliwości już pokochałam tego psa. Najchętniej nie oddawałabym go właścicielowi, chociaż potrafiłam wyobrazić sobie, co czuje jakaś mała dziewczynka, czy chłopczyk tracąc tak wspaniałego psa. Weszłam w ich skórę i ruszyłam, słuchając wskazówek Lilly, jak dojść do Blue Street...




EPIZOD
THOMAS

- Jeszcze nie zeszła na dół? - spytałem, chodząc nerwowo po pokoju. Przecież minęło już tak wiele czasu..
- Nie. Drzwi od jej pokoju są zamknięte. - odparła ciotka. Wydaje mi się , że będziemy musieli zawołać Lilly, aby przemówiła jej do rozsądku. Ile w końcu można siedzieć w jednym pomieszczeniu, nie odzywając się ani słowem?
- A nie obraziła się czasem na ciebie za coś? - wyszłem z kuchni, mieszając ciepłą herbatkę.
- A na co niby by się miała obrazić? Czy myślisz, że coś jej nie odpowiedniego powiedziałam? Thomas, litości! - pokręciła głową. Zalewała teraz drugą, a ta z pewnością, była dla Cameron.- Zanieś ją jej. Proszę.
             Posłusznie chwyciłem za mały kubeczek, po czym wyszedłem z salonu, udając sie na stare schody. Pierwszy stopień. Skrzyp. Drugi. Skrzyp. Trzeci, czwarty, piąty.... Po dwunastym, byłem już na górze. przeszedłem przez wąski korytarz, mijając w między czasie parę drzwi od łazienki, dwóch sypialni, pracowni biurowej i innych, które w tej chwili mało mnie prawdę mówiąc interesowały. Będąc tuż przy drzwiach zawołałem:
- Cameron! Przyniosłem ci herbatkę. Jest ciepła. Wręcz gorąca....- przerwałem. Może miałabyś ochotę się ze mną napić? -  cisza. Odczekałem chwilę. Nadal  nic.
             Tuż przy jej drzwiach, znajdował się dzisiejszy obiad, śniadanie i stos szklanek z piciem.  Musi w końcu wyjść...cholera! Ona chce się tam zagłodzić, czy co? Myślałem w duchu...
- Cameron, jeśli nie zjesz do wieczora czegoś, wyważę drzwi. Nie żartuję! - po raz pierwszy podniosłem ton. Nikt dzisiaj już tu nie przyjdzie. Możesz być pewna, że nikogo tutaj nie spotkasz... Wyjdź i zjedz coś. Dla mnie chociaż, jak nie dla samej siebie...
- Nadal cisza? - spytała zmartwiona ciotka, gdy schodziłem na dół.
- Opowiedz mi jeszcze raz co się wydarzyło, gdy mnie nie było? Gdy Lilly przyjechała...
- Lilly zaraz przyjedzie do nas, jest w drodze... - odparła ciotka.
- Dzięki Bogu! - usiadłem w fotelu i zwróciłem na nią uwagę. Co dokładnie powiedziała?
- Cameron nic konkretnego... nie chciała iść z Lilly..To chyba wszystko. - odparła.
- A nic nie zauważyłaś dziwnego? - dopytywałem, popijając kolejny łyk herbaty.
- Nie...ale czekaj....- zamyśliła się. - ..gdy ją wołałam, nie zeszła ze swojego pokoju,ale...
- Ale skąd? - spytałem znowu.
-  Z tamtych drzwi... - wskazała drzwiczki znajdujące się na balkoniku salonu.
- Cholera! - krzyknął Thomas. Strych! - to już krzyknęliśmy równocześnie. Zerwaliśmy się równo z naszych fotelów, a ja wylałem trochę gorącej herbaty na spodnie. Kurde, jak parzy...
- Ale skąd by miała klucze? - spytała ciotka.
- Nie mam pojęcia do diabła!..- odrzekłem, nerwowo szukając kluczyka, wśród pęku...
                 Wszystko się mogło wydarzyć, a ciotka była głupia. Na tyle głupia, żeby od razu nie przypomnieć sobie o strychowej komnacie...Za pewne liczyły się minuty..albo już nie... Za późno... - pomyślałem.










 
            

poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział VII " WYCIECZKA"


              Zasad jest mnóstwo. Większość z nich jak wiemy - nieprzydatne. Praw natomiast  o wiele, wiele mniej. Dajmy Hammurabiego i jego wszystkim znane prawo: Oko za oko, ząb za ząb.  Po co zostało wymyślone skoro w dzisiejszych czasach nie jest stosowane...? Podobnie jest z zasadami. Niby każdy je przestrzega, a i tak łamie. Bądźmy szczerzy - są one do łamania i to nie od dziś.
             Teraz także łamałam jedna z nich. Siedziałam na tyle jeapa i korzystałam z darmowej podwózki w nieznane. Lilly długo się nie odzywała - aż do stacji w Winnipeg. " Jeszcze kawałek pojedziemy. Potem ten facet zatrzyma się na noc w pobliskim hotelu. Zapewne będzie brał jedzenie. Wtedy zmuszona będziesz uciekać. Dam ci sygnał. Na razie wszystko idzie po mojej myśli. To znaczy naszej."
- Chryste Panie! Lilly gdzie ty do diabła jesteś? " To nie ma znaczenia Cameron! Jestem z tobą. Cokolwiek się wydarzy, nie patrz wstecz, rozumiesz? " - O co ci znowu chodzi no?
             Samochód się zatrzymał, tym samym - ja byłam zmuszona ponownie schować się pod koc. Długo to trwało nim ruszyliśmy dalej. Mój kochany kierowca pewnie zatrzymał sie na jakimś obiedzie jeszcze czy coś. Ja jednak nie miałam odwagi, by wyjrzeć zza koca. W drodze do punktu, gdzie miałam się pożegnać z miłym panem, zjadłam trzy opakowania żelek, jedną całą czekoladę i wypiłam półtorej litra gazowanego napoju, zostawiając mu tym samym zgrzewki wody, odgrzewane kotlety, jakieś warzywa, owoce i kilogram cukru. Niezłe połączenie. W innych - nierozpakowanych przeze mnie kartonach - nie mam pojęcia co się znajdowało. Wiedziałam tylko, że zanim opuszczę te pojazd, dokładnie przykryje wieko lekko opustoszałego pudełka.
               Nie wiem czy mi się tylko tak wydawało, czy nie, ale do pojazdu wsiadł chyba jeszcze jakiś mężczyzna.W każdym razie czułam zapach męskiej wody toaletowej. A może to mój kierowca postanowił się okazyjnie wypsikać?Nie miałam pojęcia. Pod kotarą dosłownie gotowałam sie z gorąca...uhhh! Nie to jednak było najgorsze... codzienność trzymana w niepewności dawała sporo do myślenia. Do zastanowienia się nad swoim odwiecznym JA.


EPIZOT
PAUL

                 Słońce paliło tego dnia jak diabli. Ile to już trwa? Trzy godziny? Dwie? - zastanawiałem się. Czas nie wątpliwie mnożył się w oczach.  Co jakiś czas podchodziła do mnie zdenerwowana wychowawczyni - pani Strack, pytająca się o rodziców Cameron i zapewnająca , że wszystko będzie dobrze. Miałem wyłączony umysł chodząc raz do kawiarenki, raz przez korytarz, a raz sam nie wiedząc gdzie - przed siebie. Zdecydowanie za długo to wszystko trwało...
               Korytarze pomalowane były na jasny beż, a salki oddzielały od siebie brązowe ścianki. Szpital był olbrzymi, a po jego wnętrzu - przynajmniej na oddziale w którym sie znajdowałem, widziałem samych połamańców. Tu jakiś dziadek ze złamaną nogą, który żalił sie pani Strack, że spadł z drabiny, tam babcia chodząca z kroplówką, w innym zakątku jeszcze jakaś pani na wózku ze złamanym kręgosłupem... Litości.
Nie żebym miał coś do starszych ludzi czy coś...  Lekarze w szpitalach ostrej terapii muszą mieć duże nerwy i cierpliwość, ale przede wszystkim podejście do pacjenta. Jak w końcu podejdzie do jego rodziny i przekaże im tę smutną wiadomość?-  w razie konieczności. Kiwając tylko bezmyślnie głową? Ile ludzi w tej chwili się załamie? Ile nie wytrzyma? Ile ludzi okłada w tych osobach nadzieję - nadzieję, że uda im się zdziałać cud w niemożliwym...
Kurde! O czym ty w ogóle myślisz Paul? Przecież będzie dobrze - zobaczysz! Głos w głowie Paula rozległ sie echem " A co jeśli nie będzie? ". Stos białych kwiatów. Wieńce. Znicze. Ja. Ja stojący nad jej grobem. Nad grobem mojej kochanej Cameron.
               W ostatnim roku na prawdę zacząłem traktować ją tak jakoś - inaczej. Tyle wspomnień, tyle rzeczy z nią związanych, miejsc...Prawda była jedna - zależało mi na niej. Cholernie. Ale co jeśli ona myślała o mnie w inny sposób, niż ja o niej? Z mojego myślowego monologu wyrwała mnie Megan.
 - Ale co do cholery się stało? Może mi to w końcu ktoś powiedzieć? - dopytywała się wściekła. Nie zwracała uwagi na wychowawczynie Cameron, ani na rodziców dziewczyny. Chciała wiedzieć wszystko w szczegółach. Prawdę mówiąc nie zwracałem teraz na nią szczególnej uwagi.
- Paul, jak ona się czuje w ogóle? -  Zerknął na mnie jej tata, po czy przywitał wychowawczynie.
- Lekarze nie chcą mi powiedzieć co się z nią dzieje..., zresztą nie tylko mi.- urwał, po czym dodał :..nikomu.
- Kochanie, leć zobaczyć do dyżurującego nad nią lekarza! - odparła mama Cameron. Ja porozmawiam z Paulem. - Chwyciła mnie za ramię i udaliśmy się na koniec korytarza.
               Ojciec Cameron od razu pobiegł do recepcji dopytać się o dyżurujących nad córą lekarzy. Megan chciała dołączyć do mnie i mamy dziewczyny, ale ona gestem dłoni nakazała jej, aby pozostała z wychowawczynią w poczekalni. W następnych minutach wraz z jej mamą zacząłem rozmawiać o wydarzeniach z przed szkoły. Po przypomnieniu sobie widoku bladych warg Cameron przeszedł mnie dreszcz, ale opowiadałem dalej:
- ...I wtedy to kazałem zadzwonić po karetkę i wezwać pielęgniarkę.-  Zrobiłem chwilę przerwy, bo zaczęło mnie coś ściskać w gardle. Na końcu korytarza dostrzegłem ojca Cameron, trzymającego sie za głowę.
Ruszyłem pędem, nie zwracając uwagi na jej matkę. Moje serce zaczęło wyrywać się z piersi. Proszę!Tylko nie to! Litości...Błagam! Musi żyć!
                 Tępa zwolniłem dopiero tuż przy ścianie, w którą uderzał z lekka głową. Jego twarz była blada, a oczy uwolniły strumień łez. Widziałem, że je zasłaniał. Widziałem.Czyżby się ich wstydził? Nie wiem...
Za mną słyszałem dźwięk obcasów mamy Cameron. też biegła, ale mniej precyzyjnie, niż ja.
- Proszę....czy ona? - wydyszałem, próbując stanąć w zasięgu wzroku pana Withliam. Trudno było, bo nawet nie starał się go skierować w moją stronę. Tuż przy mnie znalazła sie teraz pani Withliam.
Stanęła przy ojcu Cameron i uniosła jego głowę ze ściany, a ten natychmiast chwycił ją w talii i schował głowę w jej włosy. Teraz płakał już bezwstydnie - niczym dziecko.
Uderzyłem pięścią w ścianę i poczułem okropny ból. nie do opisania. Widząc to jedna z pielęgniarek nakazała mi pójść za nią do jednego z chirurgów.
- Nie! Nigdzie nie idę! - wykrzyczałem jej prosto w twarz. Ona tak strasznie krwawiła! Cierpiała!- łzy nie zatrzymały się w moich spodkach, płynęły jak rzeka, szybkim strumieniem, oplatając rozgrzaną do czerwoności twarz.
- Kochanie, ona nie żyje...przykr...
- Co mi z tego, że pani jest przykro?! Ona miała prawo żyć! Miała to cholerne prawo! Nie rozumie pani?
- Wiem, że cierpisz skarbie..- nachyliła się nade mną chwytając moją dłoń.
Poczułem ten cholerny, przeklęty ból. Złamałem kości ręki. Złamałem je! Ale szczerze mówiąc, nie obchodziło mnie to teraz...
- Nie! Nic pani nie wie! Niech mnie pani zostawi w spokoju! Nie chcę żyć! Nie ch.. - poczułem, że ktoś mną otrząsa. Za mną stał lekarz i nie zamierzał mnie puścić. Wiedziałem, ze teraz mnie nie wypuści...ale zaraz...
- Szybko, do chirurga! - krzyknął do pielęgniarki.
Spojrzałem po ich twarzach. Po twarzach matki i ojca Cameron, którzy wpatrywali się we mnie z osłupieniem. Jej tata kiwnął głową, abym go posłuchał.
- Cameron nie chciałaby , aby działa się tobie jakakolwiek krzywda... - powiedziała drżącym tonem jej mama. - ..Byliście razem? - spytała po chwili...
Dopiero teraz dostrzegłem płaczącą na krześle Megan i wychowawczynie. Żal mi było tej dziewczyny. Stanąłem jak wryty. Mama Cameron chciała teraz ze mną rozmawiać o tym, czy byliśmy ze sobą ?  Nie wierzę...
- Ja...- przerwałem i popatrzyłem na miny pozostałych.. Nie wydusiłem juz ani jednego słowa, tylko wyrwałem się z objęć lekarza i ruszyłem przez długi korytarz, mając nadzieję, że koszmar nareszcie się skończy...Woląc cierpieć, niż żyć w poczuciu, że straciłem Cameron. Straciłem ją na zawsze...