CZĘŚĆ II
Droga do szkoły minęła bardzo szybko. Zresztą tak samo jak moja nauka o Pompejach.Mimo, że chodziłam z Paulem do tego samego liceum, on swoja klasę matematyczna fizyczną miał dwa budynki dalej od mojej.Strasznie podoba mi się nasza szkoła. Chodzi do niej ponad 1300 uczniów - łącznie ze szkołą studencką. W głównym holu, który łączy klasy oddziałów szkół licealnych, spotykamy się na lunchu. Przerwa ta trwa przeważnie nie całą godzinkę. Podczas niej najlepiej się gada, bądź odrabia zaległe prace domowe...jak kto woli.
W sumie nigdy się nie zastanawiałam jak dużo osób poznałam dzięki temu miejscu. Gdy my siadaliśmy tam niczym mrówki w mrowisku, studenci prawa i sztuk pięknych wychodzili do stołówki, po czym kroczyli do pobliskiego parku. A wydział policyjny i wf? Grał w kosza i ćwiczył dodatkowo lekką atletykę. W tej szkole każdy nowy uczeń znajdował coś dla siebie.
Paul podążył w stronę tylnego skrzydła,a ja powoli kroczyłam przystankiem. Już koło 5 minut trwały lekcje, a naokoło puste boisko. W oddali jednak kroczyła czyjaś sylwetka. Pewnie był to któryś ze studentów rozpoczynających wykład za dwie godziny. Nie mam pojęcia.
I tak byłam spóźniona, więc po co tracić kolejne minuty na nie potrzebnym gadaniu. Naprzeciwko mnie znajdowało się boisko. Tylko skręt, drzwi i gmach oddziałów. Takie buty.
Skręcając rzuciłam okiem na idącą postać. Szła. Okey - pomyślałam i pociągnęłam za klamkę drzwi po czym weszłam do środka. Na korytarzu klas humanistyczno artystycznych, widniało wiele obrazów. Obrazów zarówno naszych jak i studentów Akademii Sztuk Pięknych. Średnio co miesiąc zmieniano wystawkę. Dwa razy nawet znalazły się w niej moje abstrakcyjne widzenie świata. Jak mówiła babcia Sophie : Wow, wow i jeszcze raz wow.
Ach babcia Sophie. Teraz biegiem ruszyłam przez kręty korytarz. 203,204,205...i jest! Stałam przed salą 206. Drzwi jak przypuszczałam były zamknięte. Pociągnęłam za klamkę raz. Nic. Dwa. To samo.
Zsunęłam swoje ciało na ławce przy klasie. Pani Sophie, która nazywaliśmy babcią, lubiła wykorzystywać ładną pogodę i robić zajęcia terenowe. Były na prawdę ciekawe. Chyba nawet moje ulubione. Miła staruszka - fakt ciut zwariowana, ale tacy właśnie są artyści, służyła nie jednemu za autorytet.
Siedząc tak, wpatrywałam się w zegar ścienny. Minuty mijały, a nikt nie pojawiał sie na horyzoncie mojego wzroku. Zrezygnowana poprawiłam koszulę. Jak fajnie wyglądała ze spodenkami. Czarna w kratę, biały t - shirt oraz trampki idealnie się zgrywały w całość. Tu w Churchill pogoda jest zmienną. Uczniowie podobnie jak ja zabierali jakąś koszulę, czy kurtkę, którą potem mogli swobodnie zakładać czy zdejmować. Dźwiganie odzienia było na pewno lepszym sposobem niż zamarzanie, lub "gotowanie się" w nim. Znudzona wpatrywaniem się we wskazówki zegara, opuściłam na oczy okulary, po czym przymknęłam powieki. Zmęczona zarwaną nocą, zasnęłam...
Cały czas byłam świadoma. przynajmniej tak mi się wydawało. Po omacku chwyciłam pasek czarnej, skórzanej torebki, która wciąć znajdowała się na moich kolanach.
- Przepraszam, wszystko w porządku? - zapytał czyichś głos.
- Co ona tu robi, skoro dawno trwają lekcje? - spytał inny.
Byłam wciąż w szkole. Dokładniej na korytarzu przed salą 206. Szybko otworzyłam oczy, by zorientować się, kim są zaciekawieni moja osoba rozmówcy. Mój wzrok nie powędrował jednak od razu na ich twarze, lecz na zegar. Z tego co wskazywał, minęły dopiero trzy minuty. jak więc możliwe, że tak szybko zasnęłam i jestem w pełni wypoczęta, jakbym przespała nie trzy minuty, a trzy miesiące?
A co najważniejsze...Jak możliwe, ze nie usłyszałam kroków tej dwójki.
W jednej chwili czyjeś dłonie zdjęły mi okulary. Przede mną stał teraz mężczyzna koło czterdziestki.
Twarz miał opaloną, jakby dopiero co zerwał się z długich, słonecznych wakacji. Włosy rozczochrane, średniej długości, opadały mu lekko na oczy a te o kolorze zieleni, wpatrywały się w siedzącą przed nimi postać - mnie. Jego ciało okrywał biały fartuch, a w lewej dłoni zaciskał garść probówek. Czyżby jakis nowy nauczyciel biochemii pomylił oddziały? - pomyślałam.
- Nie mam bladego pojęcia. - Zwrócił się do swojej młodszej asystentki. Hmm...chociaż nie wiem czy nie uczennicy. Nigdy jej szczerze mówiąc nie widziałam w naszej szkole.
- Ale wygląda na zdrową. - zwróciła się do niego.
- Yyy tak, w porządku. - odparłam, przyglądając się zdziwionym miną. Może myśleli, ze się nie odezwę?
- To dobrze. - odrzekł pan w bieli. mężczyzna posłał mi jeden z uśmiechów z serii " chce być miły" i wystawił dłoń. Chwyciłam ją a ta pociągnęła mnie do góry. teraz stałam naprzeciw niego.
- Od jutra zaczynam uczyć chemii. może była byś tak miła i oprowadziła nas po szkole? - spytał. - Nigdy nie miałem w tak wielkiej placówce okazji uczyć...
- Dosłownie dwadzieścia minut. - pomyślałam, że i tak nie mam co robić.
- Świetnie! To gdzie znajduje sie skrzydło biochemiczne? - zapytał.
- Pani Crabs nie dała panu planu budynku?
- Oh...jeszcze nie zdążyłem jej odwiedzić...
- Myślę, ze należało by. - to powiedziawszy zwróciłam głowę w kierunku dziewczyny. Stała do nas odwrócona plecami. Na jej ciele, znalazła oparcie niebieska, koronkowa sukienka. Nie była jakaś strasznie wysoka. Powiedziałabym, że w porównaniu z innymi wyglądała niczym laleczka. Na jej plecach wiły się długi, ciemno brązowe, cieniowane włosy. Pas związany wokół tali, podkreślał jej drobną, szczupłą sylwetkę. chemik powodził wzrokiem w stronę mojej głowy, po czym zwrócił się do dziewczyny:
- Dominick!
A ona niczym postrzelona stanęła przed nami przodem. Dopiero teraz dostrzegłam jej mały rumieniec na policzku. Wyglądała na inteligentna i dobrą osobę o wielkiej wyobraźni i kreatywności.
Świadczyła o niej kreska nad jej okiem, układająca się w klucz wiolinowy. Co za precyzja...
- Jak masz na imię dziecko? - po cichu zwrócił się do mnie. Bez chwili wahania odparłam Cameron.
- Znałem pewną Cameron. Złota dziewczyna była...A jakże świata ciekawa...
- Wuju... - nieoczekiwanie głos zabrała dziewczyna w niebieskiej sukience. Po minie chemika wywnioskowałam, że rzadko mówiła. Był zaskoczony.
- Już dobrze no. Poznaj proszę Cameron. Carmeron, to jest Dominick. Jest moją chrześnicą.
- Hej. - zwróciłam się do Dominick.
- Hej. - odpowiedziała podając mi dłoń.
- Od dawna jesteś w Churchill? - próbowałam ja zagadać.
- Od paru dni. Podobno będę chodzić do tej szkoły...
- Zobaczysz, spodoba ci się. - uśmiechnęłam się.
-Ja myślę. - odrzekła, po czym odwzajemniła uśmiech.
Wychodząc z części humanistyczno artystycznej, znaleźliśmy się w holu. Był on najfajniejszą częścią szkoły. Pełnił on funkcję zarówno łączącą jak i cieszącą oko. Po minie Dominick wywnioskowałam, ze zrobił na niej ogromne wrażenie. W drodze do części biochemicznej, dowiedziałam się, że dziewczyna zapisała się do skrzydła prawniczego. Mimo, że chodzę tu już z dobry rok, nie znam zbyt wiele osób z tego oddziału. Po przejściu przez dziedziniec, staliśmy przed drzwiami oddziału. Dominick chwyciła klamkę i otworzyła drzwi. Spojrzała jeszcze raz na wujka, który nakazał jej wejść do środka. Także i mi kazał wejść zaraz po niej, przytrzymująć drzwi.
Klasa chemiczna znajdowała się tuz przy wejściu do oddziału. Dominick wyjęła z kieszeni pęk kluczy i znajdując ten właściwy, przekręciła w zamku. Sala czterysta dwanaście. Zerknęłam na zadowolonego chemika, po czym weszliśmy do środka.
Sala była olbrzymia, w porównaniu z pracownia biologiczną, w której byłam raz w życiu. W tej szkole skupiano się na przedmiotach profilowanych. Rzadkością było, że uczniowie z innego profilu mieli przyjemność zwiedzania innych oddziałów. Każdy miał kartę do swojego oddziału, która skanował chcąc znaleźć się w danym sektorze szkoły.
Tuż przy wejściu znajdowała się biała tablica. Sądząc po leżących pisakach - na markery. Na oknach spoczywały żółte, długie zasłony. Każda związana w kopułkę. Idealnie harmonizowały się one z delikatna zielenią ścian. Czułam sama świeżość tej sali, jak gdyby dopiero co została otworzona.
Mikroskopy ułożone były na każdym stanowisku pracy. A stanowiska? Cud, miód i malinki. Marzenie każdej szkoły. Trzydzieści sześć uczniów mogło korzystać na raz z tego pomieszczenia. Ich stoliki poukładane były w jedno, wielkie koło, a w szufladkach znajdowały się preparaty i szkiełka.
W oddali na końcu klasy stały szafki. Każda wypełniona cylindrami miarowymi, bagietkami, krystalizatorami oraz lejkami. W środku okręgu, tworzonego przez ławki, stał mały, niepozorny stoliczek.
Na nim leżały palniki. Gazowy i spirytusowy. A obok nich? - łyżeczki do spaleń. Jeszcze nie otworzone.
Nie mogłam wyjść z podziwu. W powietrzu unosił się zapach nie znanej mi substancji. Z pewnością nie miałam z ta wonią dotychczas żadnego doświadczenia. Chciałam zapytać się chemika, co to za zapach lecz ten zabrał głos:
- Jeśli uczniowie są tutaj tacy zdolni jak wygląda ta pracownia, to czuję, że wyjdzie z tej szkoly nie jeden świetny chemik....
- Gwarantuję to. U nas są sami zdolni ludzie... Na długo pan przyszedł do nas uczyć? - spytałam.
To pytanie mogło zabrzmieć trochę jak " A szybko pana wyleją?", ale on najwyraźniej go w ten sposób nie odczuł. Na szczęście.
- Na razie mam umowę na rok... - uśmiechnął się. Zobaczymy....
- Życzę owocnej współpracy . - uśmiechnęłam się. - Przepraszam, ale szkoła wzywa...
- Oczywiście Cameron...dziękuję i do zobaczenia. - odwzajemnił go i przeszedł po klasie.
Chciałam pożegnać się z Dominick, ale ta przepadła gdzieś jak kamień w wodzie. Mimo, że przed chwilą stała tuż obok mnie. Odwróciłam się na pięcie i pognałam przez korytarz. Za pięć minut był następny dzwonek.
Paul podążył w stronę tylnego skrzydła,a ja powoli kroczyłam przystankiem. Już koło 5 minut trwały lekcje, a naokoło puste boisko. W oddali jednak kroczyła czyjaś sylwetka. Pewnie był to któryś ze studentów rozpoczynających wykład za dwie godziny. Nie mam pojęcia.
I tak byłam spóźniona, więc po co tracić kolejne minuty na nie potrzebnym gadaniu. Naprzeciwko mnie znajdowało się boisko. Tylko skręt, drzwi i gmach oddziałów. Takie buty.
Skręcając rzuciłam okiem na idącą postać. Szła. Okey - pomyślałam i pociągnęłam za klamkę drzwi po czym weszłam do środka. Na korytarzu klas humanistyczno artystycznych, widniało wiele obrazów. Obrazów zarówno naszych jak i studentów Akademii Sztuk Pięknych. Średnio co miesiąc zmieniano wystawkę. Dwa razy nawet znalazły się w niej moje abstrakcyjne widzenie świata. Jak mówiła babcia Sophie : Wow, wow i jeszcze raz wow.
Ach babcia Sophie. Teraz biegiem ruszyłam przez kręty korytarz. 203,204,205...i jest! Stałam przed salą 206. Drzwi jak przypuszczałam były zamknięte. Pociągnęłam za klamkę raz. Nic. Dwa. To samo.
Zsunęłam swoje ciało na ławce przy klasie. Pani Sophie, która nazywaliśmy babcią, lubiła wykorzystywać ładną pogodę i robić zajęcia terenowe. Były na prawdę ciekawe. Chyba nawet moje ulubione. Miła staruszka - fakt ciut zwariowana, ale tacy właśnie są artyści, służyła nie jednemu za autorytet.
Siedząc tak, wpatrywałam się w zegar ścienny. Minuty mijały, a nikt nie pojawiał sie na horyzoncie mojego wzroku. Zrezygnowana poprawiłam koszulę. Jak fajnie wyglądała ze spodenkami. Czarna w kratę, biały t - shirt oraz trampki idealnie się zgrywały w całość. Tu w Churchill pogoda jest zmienną. Uczniowie podobnie jak ja zabierali jakąś koszulę, czy kurtkę, którą potem mogli swobodnie zakładać czy zdejmować. Dźwiganie odzienia było na pewno lepszym sposobem niż zamarzanie, lub "gotowanie się" w nim. Znudzona wpatrywaniem się we wskazówki zegara, opuściłam na oczy okulary, po czym przymknęłam powieki. Zmęczona zarwaną nocą, zasnęłam...
Cały czas byłam świadoma. przynajmniej tak mi się wydawało. Po omacku chwyciłam pasek czarnej, skórzanej torebki, która wciąć znajdowała się na moich kolanach.
- Przepraszam, wszystko w porządku? - zapytał czyichś głos.
- Co ona tu robi, skoro dawno trwają lekcje? - spytał inny.
Byłam wciąż w szkole. Dokładniej na korytarzu przed salą 206. Szybko otworzyłam oczy, by zorientować się, kim są zaciekawieni moja osoba rozmówcy. Mój wzrok nie powędrował jednak od razu na ich twarze, lecz na zegar. Z tego co wskazywał, minęły dopiero trzy minuty. jak więc możliwe, że tak szybko zasnęłam i jestem w pełni wypoczęta, jakbym przespała nie trzy minuty, a trzy miesiące?
A co najważniejsze...Jak możliwe, ze nie usłyszałam kroków tej dwójki.
W jednej chwili czyjeś dłonie zdjęły mi okulary. Przede mną stał teraz mężczyzna koło czterdziestki.
Twarz miał opaloną, jakby dopiero co zerwał się z długich, słonecznych wakacji. Włosy rozczochrane, średniej długości, opadały mu lekko na oczy a te o kolorze zieleni, wpatrywały się w siedzącą przed nimi postać - mnie. Jego ciało okrywał biały fartuch, a w lewej dłoni zaciskał garść probówek. Czyżby jakis nowy nauczyciel biochemii pomylił oddziały? - pomyślałam.
- Nie mam bladego pojęcia. - Zwrócił się do swojej młodszej asystentki. Hmm...chociaż nie wiem czy nie uczennicy. Nigdy jej szczerze mówiąc nie widziałam w naszej szkole.
- Ale wygląda na zdrową. - zwróciła się do niego.
- Yyy tak, w porządku. - odparłam, przyglądając się zdziwionym miną. Może myśleli, ze się nie odezwę?
- To dobrze. - odrzekł pan w bieli. mężczyzna posłał mi jeden z uśmiechów z serii " chce być miły" i wystawił dłoń. Chwyciłam ją a ta pociągnęła mnie do góry. teraz stałam naprzeciw niego.
- Od jutra zaczynam uczyć chemii. może była byś tak miła i oprowadziła nas po szkole? - spytał. - Nigdy nie miałem w tak wielkiej placówce okazji uczyć...
- Dosłownie dwadzieścia minut. - pomyślałam, że i tak nie mam co robić.
- Świetnie! To gdzie znajduje sie skrzydło biochemiczne? - zapytał.
- Pani Crabs nie dała panu planu budynku?
- Oh...jeszcze nie zdążyłem jej odwiedzić...
- Myślę, ze należało by. - to powiedziawszy zwróciłam głowę w kierunku dziewczyny. Stała do nas odwrócona plecami. Na jej ciele, znalazła oparcie niebieska, koronkowa sukienka. Nie była jakaś strasznie wysoka. Powiedziałabym, że w porównaniu z innymi wyglądała niczym laleczka. Na jej plecach wiły się długi, ciemno brązowe, cieniowane włosy. Pas związany wokół tali, podkreślał jej drobną, szczupłą sylwetkę. chemik powodził wzrokiem w stronę mojej głowy, po czym zwrócił się do dziewczyny:
- Dominick!
A ona niczym postrzelona stanęła przed nami przodem. Dopiero teraz dostrzegłam jej mały rumieniec na policzku. Wyglądała na inteligentna i dobrą osobę o wielkiej wyobraźni i kreatywności.
Świadczyła o niej kreska nad jej okiem, układająca się w klucz wiolinowy. Co za precyzja...
- Jak masz na imię dziecko? - po cichu zwrócił się do mnie. Bez chwili wahania odparłam Cameron.
- Znałem pewną Cameron. Złota dziewczyna była...A jakże świata ciekawa...
- Wuju... - nieoczekiwanie głos zabrała dziewczyna w niebieskiej sukience. Po minie chemika wywnioskowałam, że rzadko mówiła. Był zaskoczony.
- Już dobrze no. Poznaj proszę Cameron. Carmeron, to jest Dominick. Jest moją chrześnicą.
- Hej. - zwróciłam się do Dominick.
- Hej. - odpowiedziała podając mi dłoń.
- Od dawna jesteś w Churchill? - próbowałam ja zagadać.
- Od paru dni. Podobno będę chodzić do tej szkoły...
- Zobaczysz, spodoba ci się. - uśmiechnęłam się.
-Ja myślę. - odrzekła, po czym odwzajemniła uśmiech.
Wychodząc z części humanistyczno artystycznej, znaleźliśmy się w holu. Był on najfajniejszą częścią szkoły. Pełnił on funkcję zarówno łączącą jak i cieszącą oko. Po minie Dominick wywnioskowałam, ze zrobił na niej ogromne wrażenie. W drodze do części biochemicznej, dowiedziałam się, że dziewczyna zapisała się do skrzydła prawniczego. Mimo, że chodzę tu już z dobry rok, nie znam zbyt wiele osób z tego oddziału. Po przejściu przez dziedziniec, staliśmy przed drzwiami oddziału. Dominick chwyciła klamkę i otworzyła drzwi. Spojrzała jeszcze raz na wujka, który nakazał jej wejść do środka. Także i mi kazał wejść zaraz po niej, przytrzymująć drzwi.
Klasa chemiczna znajdowała się tuz przy wejściu do oddziału. Dominick wyjęła z kieszeni pęk kluczy i znajdując ten właściwy, przekręciła w zamku. Sala czterysta dwanaście. Zerknęłam na zadowolonego chemika, po czym weszliśmy do środka.
Sala była olbrzymia, w porównaniu z pracownia biologiczną, w której byłam raz w życiu. W tej szkole skupiano się na przedmiotach profilowanych. Rzadkością było, że uczniowie z innego profilu mieli przyjemność zwiedzania innych oddziałów. Każdy miał kartę do swojego oddziału, która skanował chcąc znaleźć się w danym sektorze szkoły.
Tuż przy wejściu znajdowała się biała tablica. Sądząc po leżących pisakach - na markery. Na oknach spoczywały żółte, długie zasłony. Każda związana w kopułkę. Idealnie harmonizowały się one z delikatna zielenią ścian. Czułam sama świeżość tej sali, jak gdyby dopiero co została otworzona.
Mikroskopy ułożone były na każdym stanowisku pracy. A stanowiska? Cud, miód i malinki. Marzenie każdej szkoły. Trzydzieści sześć uczniów mogło korzystać na raz z tego pomieszczenia. Ich stoliki poukładane były w jedno, wielkie koło, a w szufladkach znajdowały się preparaty i szkiełka.
W oddali na końcu klasy stały szafki. Każda wypełniona cylindrami miarowymi, bagietkami, krystalizatorami oraz lejkami. W środku okręgu, tworzonego przez ławki, stał mały, niepozorny stoliczek.
Na nim leżały palniki. Gazowy i spirytusowy. A obok nich? - łyżeczki do spaleń. Jeszcze nie otworzone.
Nie mogłam wyjść z podziwu. W powietrzu unosił się zapach nie znanej mi substancji. Z pewnością nie miałam z ta wonią dotychczas żadnego doświadczenia. Chciałam zapytać się chemika, co to za zapach lecz ten zabrał głos:
- Jeśli uczniowie są tutaj tacy zdolni jak wygląda ta pracownia, to czuję, że wyjdzie z tej szkoly nie jeden świetny chemik....
- Gwarantuję to. U nas są sami zdolni ludzie... Na długo pan przyszedł do nas uczyć? - spytałam.
To pytanie mogło zabrzmieć trochę jak " A szybko pana wyleją?", ale on najwyraźniej go w ten sposób nie odczuł. Na szczęście.
- Na razie mam umowę na rok... - uśmiechnął się. Zobaczymy....
- Życzę owocnej współpracy . - uśmiechnęłam się. - Przepraszam, ale szkoła wzywa...
- Oczywiście Cameron...dziękuję i do zobaczenia. - odwzajemnił go i przeszedł po klasie.
Chciałam pożegnać się z Dominick, ale ta przepadła gdzieś jak kamień w wodzie. Mimo, że przed chwilą stała tuż obok mnie. Odwróciłam się na pięcie i pognałam przez korytarz. Za pięć minut był następny dzwonek.
genilane opowiadanie,widać że się starasz jak piszesz i robisz to starannie :) ciekawy pomysł masz na bloga,będę na niego wpadać częściej.nie znalazłam żadnych większych błędów więc to chyba dobrze :)
OdpowiedzUsuńZAPRASZAM DO MNIE: http://life-is-not-that-easy.blogspot.com/ {OPOWIADANIE}
ORAZ
http://world-of-books-recenzje.blogspot.com/ {RECENZJE KSIĄŻEK}
mam nadzieje,że odwdzięczysz się za komentarz,sama dobrze wiesz jakie one są ważne :)
Woow naprawde genialnie piszesz, pozazdrościć :D
OdpowiedzUsuńNo więc tak czekam na cd ... :)
Super ;p Masz fajny styl pisania :] Wyłapałam tylko mały błąd, że w jednym miejscu piszesz Cameron, a później Carmen xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na następną część :*