sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział II "GODZINA"


                Lekcja druga, trzecia, czwarta minęły w mgnieniu oka. Teraz nadeszła pora lunchu. Wraz z Cornelem wyszliśmy na parking, by odetchnąć świeżym powietrzem. Cornel - brat Megan, był strasznie do niej podobny. W końcu bliźnięta, jednakże oprócz płci różniły ich zainteresowania i charakter.
Był to typowy skate: czapeczka,deska, bluza, buty i takie tam. Osobowo nie przypominał za Chiny siostry.
Megan była spokojna, lecz nie nad spokojna a Cornel? Wulkan energii.
Najfajniejsze rodzeństwo jakie znałam, zaraz po Paulu i Nicolasie. Ci to dopiero Asy...

- Z kim robisz tą pracę? - spytał.
- Nie mam jeszcze pojęcia. - odpowiedziałam mu.
- Wczuj się w to...- zrobił pauzę po czym dodał - ja plus ty równa się szósteczka.... - wyszczerzył przy tym swoje białe zęby.
-  Chyba ja plus ty...To co? pastele?
- Ale suche... - dodał.
- Okey. A tematyka? - spytałam go siadając na rozłożonym przez Paula kocu.
- Współczesny skate w antycznym Rzymie?
- Od razu tei...
- ...No a jak? - usiadł koło mnie i rozczochrał mi włosy.
-  Jaki czubek! Łapy przy sobie!

                   Siedzieliśmy tak i gadaliśmy o tematyce pracy. W między czasie dowiedziałam się ,że Megan  spotkała sie z jakąś koleżanką z  przedszkola na zjeździe i dlatego dzisiaj nie przyszła na zajęcia. Opowiadał mi również o jakimś nowym triku, jaki załapał w zeszłą sobotę od Paula. Pewnie jakby miał przy sobie deskę, już by mi go pokazał - znając go.
W oddali zbliżał się ku nam Paul z zestawem śniadaniowym. Cornel zaśmiał się i pokręcił głową.
- Pacz ile on wciąga..., że mu żołądka starczy...
- Lepiej byś mu poleciał pomóc a nie tei...biedak się meczy..
- Chłop jak dąb - poradzi sobie. - wzruszył ramionami.
Po chwili jednak wstał i ruszył mu na przywitanie. Ja również wstałam i pragnęłam opowiedzieć chłopakom o Dominick i jej wuju, jednak wszystko zaczęło wirować przed moimi oczyma.
Próbowałam krzyczeć - niestety już bezgłośnie. Co się ze mną do cholery dzieje?! - pomyślałam. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Powinnam się teraz położyć. Powinnam. Mimo to zrobiłam kolejny krok do przodu.
Paul i brat Megan przybijali sobie stos żółwików a Cornel przejmował od niego pół tacy jedzenia.
Widząc mnie chłopak pomachał dłonią w moją stronę. Nagle poczułam dudnienie w uszach i straciłam równowagę. Upadłam.
                     "Jak ona strasznie krwawi...", " Dawajcie ręczniki!", ' Nie ruszajcie tego kamienia!". Takie to właśnie zdania leciały , kiedy byłam nieprzytomna. Kiedy leżałam na ziemi i przebitą skórą aż do czaszki.
 - Szybko, dzwońcie po karetkę! Lećće po pielęgniarkę! - rozkazywał Paul, w czasie gdy Cornel przytrzymywał moje zakrwawione włosy, by on sam mógł usunąć nadmiar krwi. pielęgniarka zjawiła sie w błyskawicznym tempie. Podobnie jak uczniowie na wieść o wypadku...
- Nie tłoczcie się tak! Tlen! Szybko! - zażądała pielęgniarka, która cały czas reanimowała
nieprzytomna mnie...
                    Minuty mijały zanim przybyła karetka. Wszyscy mieli wrażenie, że w ogóle się nie śpieszyła. A co im tam... Do szpitala wraz ze mną jechała pielęgniarka, wychowawczyni i zwolniony Paul. Wszyscy zdenerwowani i zaniepokojeni moim stanem zdrowia. Operacja była nieunikniona.
Zaczęto wzywać neurochirurgów i lekarzy  neurologów. Stół był już przyszykowany dla mnie. Teraz tylko pozostało czekać na pomyślne zakończenie i mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze...

MINĘŁA GODZINA.

                     Leżałam tak, nie czując własnego ciała. Wpatrywałam się w miny zatroskanych lekarzy i pielęgniarek. Wszyscy wydawali się tacy bliscy a zarazem tacy dalecy. Mimika ich twarzy mówiła sama za siebie - umierałam.  Jeszcze tylko jedno piknięcie nad moją głową. Jedno, jedyne. Po małej salce rozległ się odgłos ciągnącego się dźwięku. Stary pan o siwych włosach nerwowo spoglądał na kobietę o oliwkowej karnacji. Łza spłynęła jej po policzku, powoli, delikatnie, z gracją. Wydawała sie mocno przeżywać moja śmierć i być mocno ze mną związana...a może po prostu mi się to wydawało? Nie mam pojęcia.
                    Po krótkiej chwili unosiłam sie tuż nad nimi. Nie ciałem, ale świadomie. A ono? Leżało bezwładnie, całkiem nagie na stole operacyjnym. Skrzyneczka pokazywała idealnie prosta linię.
Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że jest to linia mojego krótkiego, przerwanego życia...życia, które nie miało zakończyć się happy endem, którego nie pokolorował Disney. A co najważniejsze, którego ja sama nie miałam wystarczającej siły i odwagi by wykorzystać...
                    To głupie, ale zaczęły mi się przypominać twarze i wartości. Sytuacje z życia, nie zawsze posłanego różami, ale realnego. Dającego niezłego kopniaka w tyłek. Spojrzałam ponownie na ciało.tym razem doznałam wrażenia deja' vu. Czy to możliwe, że już kiedyś opuszczałam swoje własne lokum?
Leżące na stole pod wpływem wstrząsu, co jakiś czas mimowolnie podskakiwało. Nagle pani doktor o oliwkowej karnacji rozłożyła ręce. Zatrzymała maszynę i ze łzami w oczach oznajmiła:
- Godzina zgonu 20: 46. - pochyliła głowę. - Michael, powiadom rodzinę. - nakazała, po czym wyszła z sali.
                    Mimo, że panowała ciężka atmosfera, ja czułam się lekka i wolna - nie do opisania. Na moim przezroczystym ciele przechodziła cienka, kończąca się tuż przed kolanem, beżowa toga. Leżała na mnie jak ulał. Gdy zaczęłam się zastanawiać jak się na nie znalazła, zdałam sobie sprawę, że ktoś sie we mnie wpatruje. Nie zwracałam od tej pory uwagi na lekarzy, pielęgniarki, czy nowe lokum mej duszy. Nie pragnęłam nic więcej, jak znaleźć się blisko posiadacza łagodnych, spokojnych spodków, od którego emanowała tylko i wyłącznie dobra energia. 
                   Powoli zbliżałam się ku postaci. Im bliżej podchodziłam, tym pewniej wyciągała do mnie swoją dłoń. Była ona duża. Zbyt duża na kobietę czy dziecko. Teraz już kroczyłam w jej objęciach i wyczuwałam krew przepływająca z jego aorty do poszczególnych kanalików żylnych. Czy możliwe, żebym z powierza słyszała serce? Ostatni raz obrócił mnie w stronę własnego ciała. Pielęgniarka przykrywała mnie białym prześcieradłem i oddawała moje ciało jakiemuś mężczyźnie. Bezgłośnie wymówiłam żegnaj. Żegnaj na zawsze...Znajdowałam się w innej przestrzeni, która odzwierciedlała mój dawny świat. Świat niepokoju, ale jakże i błogiego spokoju - Ziemię.




3 komentarze:

  1. Ciekawie ciekawie xd :)
    Czekam.

    OdpowiedzUsuń
  2. ŻE CO? NIEEE!! PROSZĘ DLACZEGO ONA UMARŁA...JA SIĘ NIE ZGADZAM, PROTESTUJĘ <33 PROSZĘ ZRÓB COŚ
    POZA TYM CIEKAWIE PISZESZ XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Super ciekawe opowiadanie ;) Czekam na kolejny rozdział i obserwuje :D

    OdpowiedzUsuń