CZĘŚĆ I
Siedziałam w "Caffe Zmysłów" szarpiąc rękawy ulubionego sweterka. Uparcie próbowałam zakryć swoje chude, żylaste nadgarstki, w czasie kiedy Paul zamawiał przy barze cappuccino z podwójną pianką.
Mając wrażenie, że miękkie tunele nie chcą współpracować, spojrzałam w stronę Żółtego Karła.
Płonąca kula ognia nazywana przez Ziemian Słońcem, unosiła się właśnie nad Zatoką Hudsona.
Nie dawała ona tyle ilości energii mieszkańcom Churchill co poranna kawa, ale zdecydowanie ułatwiała wstanie z łóżka tym bardziej leniwym i zapracowanym.
Jego promienie poczęły przedzierać się przez cienką warstwę szkła i kolejno oślepiały gości kawiarenki.Zatrzymawszy sie na skulonej mnie, siedzącej gdzieś pośrodku sali, ogarnęły mój wzrok pustką. Pustka ta tkwiła w moich myślach, zachowaniu, sercu z dobre dwa tygodnie. Nie władała na szczęście moimi wszystkimi zmysłami.
W powietrzu wyczuć można było słodką woń ściętych acropolis. Ich woń nie dawała się prosić do tańca woni kaw i ciast. Była wolna i niezależna. W pewnym sensie przypominała nawet mnie. Tylko czy z bagażem wspomnień możesz być w pełni wolny i niezależnym?
Na myśl o wspomnieniach drgnęły mi powieki. Źrenice przyzwyczaiły się do wpadającego z zewnątrz pomieszczenia światła. Moje - nie idącego z przymrużonymi powiekami Paula.
Jego oczy wydawały się mieć w słońcu zielono niebieską barwę, choć na co dzień cechował je głęboki błękit. Na wszystkie strony tryskały radością i cechowały nią otoczenie, w którym się znajdował.
Odkąd się przyjaźniliśmy, tylko raz popłynęły z nich łzy.
Było to wtedy, gdy dowiedział się, że jego ojciec zginął w wypadku samochodowym.Tego dnia byliśmy na wycieczce szkolnej. Strasznie się załamał, a jego brat przyjechał po niego na drugi dzień. Odjechałam razem z nimi i jego najlepszym kumplem, bo nie zostawiłabym go samego bez pomocy. Bez słowa...
- Cappuccino raz. - postawił fliżankę tuż przy mojej dłoni. - cappuccino dwa. - teraz naprzeciw mnie.
- Szybko coś dzisiaj. - stwierdziłam. Nie co dzień w tak szybkim tempie personel kawiarni uwijał się z zamówieniami.zazwyczaj troche to trwało nim dotarł do mnie ulubiony napój. Za każdym razem jednak warto było na niego czekać. Był przepyszny. najlepszy w całej okolicy.
- I dobrze, bynajmniej nie spóźnimy się do szkół....
- Ej,ej,ej....Czy ty ich czasem czyms nie przekupiłeś? - spytałam z udawaną złością w głosie.
- Hmm...chodzi ci o mój urok osobisty? - rozszerzył usta w duży uśmiech i rozczochrał pół długie, brązowe włosy.
- Debil. - odwzajemniłam mu uśmiech.
-Ale co byś bez tego " Debila" zrobiła co?
Pokręciłam głową. i upiłam łyk ze swojej fliżanki. Jak wiedziałam - kawa była przepyszna. Wyśmienita jak zawsze. Jak pewność siebie Paula. Czasem była wkurzająca, ale ona nadawała mu osobowości, charakteru, całokształtu. Taki on, choć strasznie różny, najbardziej mi odpowiadał...
Pamiętam jak poznałyśmy go z Megan na skate parku. Było to z dobre cztery lata temu. Megan kupiła sobie w końcu wymarzoną deskorolkę. Tak jak myślałam, jeszcze tego samego dnia chciała ją wypróbować. Idąc na skate park modliłyśmy się w duchu, aby nie znalazła sie na rampie żadna żywa dusza. Ku naszemu zdziwieniu zostały one wysłuchane. Ale jak myślicie - czy na długo?
Po jakiś czternastu minutach zobaczyłyśmy trójkę wchodzących na plac chłopaków. Paul tego dnia miał na sobie rurki,czarny t-shirt i czerwono czarną koszule w kratę.Nie wątpliwie wyróżniał się umiejętnościami. Zresztą nie tylko nimi. Wszystkim. Na tle pozostałej dwójki miał najlepszy look i sposób bycia. Chłopak jako pierwszy zaczął udzielać wskazówek Megan, podczas gdy ja obserwowałam ich z ławki. Dużo czasu nie minęło, gdy znalazł się tuż obok mnie. Siedzieliśmy i gadaliśmy jak starzy, dobrzy znajomi. Umówiliśmy sie po tygodniu do kina wraz z Megan i pozostałą dwójką. Tak też zaczęła się nasza przyjaźń. I pomyśleć, że wszystko dzięki Megan, która tak długo namawiała mnie na wyjście z domu...
Z ręką na sercu - głupia bym była, gdybym nie wyszła, a co dopiero myśleć, ile bym straciła...
- Ej, tu jestem. - przeleciał mi przed oczami dłonią.
- Wiesz co...nie zauważyłam.
- Cos nie tego dzisiaj humorek czy jak?
- Nie.
- Na pewno? tak na stówę?
- Na dwie..ale czekaj...
- ...czy nie powinno już byc tu Megan?
- Dobry jesteś!
- Wiem. - odparł znowusz nie skromnie i odsunął swoje krzesło od okrągłego stoliczka. Dostojnym krokiem, niczym Lancelot, przemieszczał się teraz odnosząc swój kubek.
- Paul! Mógłbyś odnieść tez mój..? - krzyknęłam za nim.
- Noo okey.
Chwycił go w drugą dłoń i spojrzał ze mnie na pozostałych gości kawiarenki. wszyscy byli zwróceni w naszą stronę, a chłopak zbliżywszy się do mojego ucha szepnął:
- Na drugi raz nie krzycz....- po czym wysłał ludziom przepraszające spojrzenie...a no tak. Przecież wszyscy tu sa jeszcze zaspani...co ja najlepszego robię....
Miałam ochotę wrzasnąć teraz coś typu: " Co się tak na mnie gapicie?" , albo " Życia własnego nie macie? ",
ale sie powstrzymałam uznając, że zaraz i tak wychodzimy.
Moja głowa zwróciła się w stronę drzwi. Kurde...Megan ruszaj się z tą dupą. miała w zwyczaju spóźniać się pięć, góra dziesięć minut, ale bez przesady piętnaście...
Całe szczęście, że byłam teraz z Paulem. Tak siedziałabym pewnie niczym idiotka - sama w pełnej kawiarni.
Ludzie powoli wracali do rozmów. Widocznie znudziło im się wpatrywanie we mnie. I dobrze.
Nigdy nie byłam typem rozwrzeszczanej dziewczyny, lepiącej się jak rzep psiego ogona , każdej, nowo poznanej osoby i próbującej zwrócić uwagę całego otoczenia na sobie.To z decydowanie nie ja.
Ja,która wszyscy znali, uchodziła za miłą, ale ciut chamską dziewczynę. Wiadomo - zależy dla kogo. Nie mam zamiaru być dla wszystkich dobra i życzliwa. Choć zapewne wiele osób by ode mnie tego oczekiwało - w tym rodzinka. Ach...moja familie. Tata zapalony architekt wnętrz, a mama...Co tu opowiadać. Mama nie była jakimś wybitnym "orłem" w nauce. Uczyła się średnio, za to tworzyła najpiękniejsze graffiti na murach miasta, jakie kiedykolwiek w swoim krótkim życiu przyszło mi oglądać.
Przechadzając się z nią po mieście, jakieś pięć lat temu, opowiadała mi o swoim osiedlowym gangu "Mix Capsl". Zajmowali się głównie nielegalnym ozdabianiem miasta. Po urodzeniu przecudownego bobasa jak to ujęła - mnie, zerwała kontakty z ta grupą i zamieszkała u taty w centrum Churchill. To taka skrócona historia.
Z tego co wiem, utrzymuje jeszcze kontakt z martinem. był on dla niej niegdyś, jak dla mnie Paul i Megan dziś. Z małą różnicą. Przyjaciele od kołyski. Ich matki - w tym moja babcia, często przesiadywały u siebie na kawie. Nic dziwnego, że się ze sobą tak zżyli. W końcu wspólnie dorastali.
Wiele razy zastanawiałam się, jak to jest przyjaźnić się z kimś taki szmat czasu... Druga osoba wie o tobie praktycznie wszystko, a mimo to wciąż macie o czym ze sobą gadać, nie zależnie od czasu, miejsca, czy pory dnia.
- Chyba dzisiaj nie dojdzie już. - powiedział głos zza moich pleców.
- Nie mam pojęcia...by zadzwoniła chociaż...
- Ach..ta Megan. Dobra, zwijamy się. Czekaj...gdzie to ja te kluczyki położyłem...
- Miałam nadzieję, że historie antycznych Pompejów zdążę sobie powtórzyć...
- Że co? - spytał z niedowierzaniem.
- Nic, nic. Jedźmy już...A tak swoją drogą... - wstałam z krzesła i ruszyłam w stronę drzwi.
- Hmm?
- ...nie zastanawiało cię nigdy, dlaczego jeszcze nie mam prawa jazdy? - uśmiechnęłam się do niego i stanęłam przy lekko uchylonych drzwiach. Paul otworzył je na oścież i ręką wskazał ulicę.
- Proszę Madame...- rzekł, po czym dodał : Była byś fatalnym kierowcą Madame. Nie dziwię się, że cie nie przepuścili...
- Monsieur .. a gdzie twoje dobre maniery? - zrobiłam krok do przodu i pomachałam mu kluczykami przed twarzą. Daj mi dzisiaj poprowadzić... - poprosiłam go, wspinając się na palce, aby lepiej widzieć jego twarz.
Chłopak był bardzo wysoki. Nie mam pojęcia szczerze mówiąc, ile zjadł drożdży zanim mnie poznał.
- Cameron, Madame. Nie tym razem... - uśmiechnął się. Zobacz jaki ruch dzisiaj na ulicy. Chcesz mi człowieka przejechać? - to powiedziawszy zniżył się do mojego wzrostu, wyszczerzył szufladę białych zębów i ruszył w kierunku czarnego auta.
- Dawałeś mi już kiedyś prowadzić. - nie dawałam za wygraną.
- Na poboczu Cameron?
- Na przykład. A pamiętasz co mi wtedy powiedziałeś?
- Jezu. Cameron...oddaj te kluczyki. - zrezygnowany dodał : Obiecuję ci, że w tygodniu dam ci jedną lekcję, ale teraz na serio się już zbierajmy.
- No okey. -wyciągnęłam dłoń w kierunku jego dłoni. Trzymaj je, ale lekcje i tak sobie zapamiętam.
- Okey, okey.
Włożywszy kluczyki do stacyjki, Paul spojrzał na boczne siedzenie. Na mnie, po czym odpalił samochód. Pewnie pasy sprawdza - pomyślałam. Z torby wyjęłam podręcznik z historią sztuki i zaczęłam go kartkować, w stronę antycznych Pompejów. Chociaż teraz - przez chwilę, będę mogła skupić się na nauce.
Paul nie miał w zwyczaju dużo mówić podczas jazdy. Uważny kierowca. Nagle poczułam szarpnięcie. Odjeżdżaliśmy.
Włożywszy kluczyki do stacyjki, Paul spojrzał na boczne siedzenie. Na mnie, po czym odpalił samochód. Pewnie pasy sprawdza - pomyślałam. Z torby wyjęłam podręcznik z historią sztuki i zaczęłam go kartkować, w stronę antycznych Pompejów. Chociaż teraz - przez chwilę, będę mogła skupić się na nauce.
Paul nie miał w zwyczaju dużo mówić podczas jazdy. Uważny kierowca. Nagle poczułam szarpnięcie. Odjeżdżaliśmy.
Bardzo mi się podoba :) Jest kilka błędów, ale to nic ;p Już czuję, że zostanę fanką twojego opowiadania :D
OdpowiedzUsuńJeśli możesz to poinformuj mnie jak dodasz następny rozdział ;]
http://the-other-side-of-truth-story.blogspot.com/
Jest dopisane kawałek tekstu ;)
UsuńJeśli nadal chcesz - zapraszam do czytania :)
Zauważyłam :P
UsuńPodoba mi się ten dopisany kawałek i sposób w jaki oni ze sobą rozmawiają :D I ciekawa jestem czemu Megan nie przyszła.
P.S. Zrobiłaś mi ochotę na czekoladę przez to tło! xD
bardzo ciekawy początek ;) szkoda ze dopiero teraz wpadłam na twojego bloga bo mam zaległości w czytaniu xD
OdpowiedzUsuńheheszkixd.blogspot.com
Dzięki :D Lepiej późno niż wcale ;)
UsuńTak więc jeśli masz ochotę - zapraszam do czytania :)