Mówią - jeśli nie zobaczysz, to nie uwierzysz. Jeśli nie poczujesz, nie będziesz umiał kochać. Jeśli nie będziesz na tyle silny, by dać sobie w tym wielkim świecie radę - nie przeżyjesz...
" Cameron, zatrzymaj się! Widzisz ten dom z brązowym dachem? " - przerwała mi moje rozmyślenia Lilly. - Jasne. - odparłam. Wiedziałam dobrze, że już czas pożegnać się z Tofixem, tylko co ja później z sobą zrobię? Gdzie się udam? " Spokojnie, odprowadź na razie futrzaka.." - powiedziała pogodnym tonem dziewczyna.
Dom znajdujący się na środku Blue Street, był olbrzymi. Nie dość, że piękny od zewnątrz, to miał jeszcze to, co kochałam najbardziej w domkach jednorodzinnych - piękny, bogato zdobiony ogród...
Tuż przy tarasie domku, można było podziwiać dwie, podtrzymujące kolumny..To chyba rzucało się na pierwszy widok. Sam dom posiadał liczne okna i szklane drzwi. Owe główne, były bez jakichkolwiek szybek. Znajdował się w nich jedynie pozłacany sztucznym złotem zameczek.
Wchodziłam po schodkach na taras, a Tofix rozpoczął machanie ogonkiem. To twój dom, tak Misiaku? - spytałam go, nie oczekując odpowiedzi. Ta była w jego roześmianych, tętniących życiem oczach. Idąc zajrzałam do oszklonych drzwi, koło tych wejściowych, jednakże tam zauważyłam pusty salon. W środku nie było nikogo.
Wyciągnęła rękę i zapukałam do drzwi. Czekałam tak z dobre cztery minuty, aż niespodziewanie Tofix zaczął merdać z większym zapałem ogonem, a ja usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza. W końcu ktoś wychylił się z drzwi. Przede mną stała mała, jasnowłosa dziewczynka.
- Cześć. - powiedziała do mnie miękko. - To ty jesteś Cameron? - spytała.
- Hej, tak, ale... - pragnęłam spytać skąd zna moje imię, ale odparła:
- Cameron, wchodź do środka! Braciszek nie pozwala mi wpuszczać tu obcych. Braciszek jest zły, jeśli coś robię nie po jego myśli...braciszek jest dobrym braciszkiem..- zaczęła mnie zapewniać.
- Kim jest twój braciszek? - spytałam jej. Czy tak sie w ogóle zachowuje zdrowe dziecko? Zastanawiałam się.
- Mój braciszek już od paru godzin na ciebie czeka Cameron. Nie mógł się wręcz doczekać spotkania z tobą... Mówił, że jak tylko przyjdziesz, abym ugościła cię jak najlepiej potrafię do jego powrotu...- odparła paru latka. Jej oczka wpatrywały sie we mnie ciekawie, a ja sama nie wiedziałam, gdzie wtopić mój wzrok.
- O matko! Przyniosłaś mi mojego Tofixa! - dziewczynka otworzyła szerzej drzwi i przytuliła wchodzącą bestyjkę. - Dobrze sie nim zaopiekowałaś! Braciszek mówił, że można na ciebie liczyć! - Gestem ręki nakazała mi wejść do środka. Lilly, czy to bezpieczne? " A co może ci zrobić sześciolatka?"
- usłyszałam w odpowiedzi. Skoro tak sądzisz...
Dom równie jak od zewnątrz, był piękny i od wewnątrz. Meble w klasycznym stylu zdobiły jego ściany, a zdjęcia za siadywały na drobnych, orginalnie wykonanych półkach. Mistrzostwo takie coś wykonać... na prawdę!
- Czego się napijesz? Braciszek każe mi dbać o swoich gości.. - powiedziała mała.
- Kochanie, na prawdę nic nie chcę od ciebie...słowo. Powiedziałam . - Ale mam pomysł...jak bedę coś chciała od ciebie, to ci o tym powiem mhm? Umowa stoi?
Dziewczynka na te słowa radośnie klasnęła w rączki i krzyknęła " stoi". Tofix siedział pod jej nogami, a ta wesoło wymachiwała nibi to w lewo, to w prawo.
- Jak masz na imię? - spytałam jej. - W końcu każdy powinien znać imię swojego rozmówcy, czyż nie?
- Nie. Nie zgadzam się. Braciszek nie pozwala mi mówić o nim z obcymi ludźmi..
- Kim jest twój braciszek? - spytałam się jej ponownie. Mała pokręciła nóżkami w prawo i lewo i na raz podskoczyła na fotelu. Prawdę mówiąc, przeszły mnie ciarki.
- Już ci mówiłam... Braciszek to mój braciszek, dobry braciszek...- przerwała.
- A masz razem z braciszkiem rodziców? - dopytywałam się jej.
- Nie, ale braciszek jest dla mnie jak tato i mamusia. Masz swojego braciszka? - spytała nieoczekiwanie.- Jedna strona nie powinna chyba tylko zadawać pytań czyż nie? - mała buźka wykrzywiła sie w radosnym uśmiechu. Ja na te słowa pokiwałam tylko głową i odwzajemniłam uśmiech.
Znajdowałyśmy się w salonie. Tym dokładnie, do którego wnętrza zaglądałam przez oszklone drzwiczki. Co jakiś czas mała chodziła z okna do okna, wyczekując " braciszka". Bałam sie tego spotkania. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. nie wiedziałam...
- Dawno zgubiliście z braciszkiem Tofixa? - spytałam, próbując przerwać paru minutową ciszę.
Dziewczynka tylko sie zaśmiała. - My go wcale nie zgubiliśmy...- to powiedziawszy ostatni raz klasnęła w rączki i pobiegła na górę.
- Ej, co się dzieję? - zdążyłam krzyknąć.
- Braciszek przyjechał! - odkrzyknęła już ze schodów.
Chwilę później już jej nie było... stałam sama jak ten palec na środku salonu...
EPIZOT
PAUL
Kocham! Kocham ją! Dlaczego to tak późno musiało do mnie dotrzeć?
Cholera! Dlaczego? Czemu ja nie mogłem zginąć, a nie ona... Ale może ona
jeszcze żyje? Żyje, ale lekarze nie są w wystarczającym stopniu
wyszkoleni, aby ją uratować? A może się mylą, że już się nic nie da
zrobić?
- Boże! Uratuj ją!
Błagam! - zacząłem krzyczeć w małym zagajniku przy szpitalu. Przecież z
nią dzisiaj rozmawiałem! Miałem uczyć ją jeździć! Uczyć prowadzić! -
wyjmując z kieszeni kluczyki, rzucił nerwowo o drzewo. - Proszę! Błagam
do diabła!
Po moich
policzkach zaczęły spływać coraz to nowe łzy,a z mojej dłoni zrobił się
jeden, wielki "balon". Nie potrafiłem sobie pomóc w żadnym razie...nie
chciałem tego. Chwyciłem kolejny skrawek papieru z torby, plamiąc go
moimi łzami i zacząłem pisać:
Niewinne spojrzenie i wielka nadzieja.
Utrata tego, co mi teraz najbliższe...
Skrzynka pełna niepowodzenia,
Oraz tego, co mi w sercu piszczy...
Opuściłem długopis, po czym pogniotłem kratkę. Cholera! Nie! To musi
być coś lepszego... Na co ona zasługuje...coś ode mnie. Z wewnątrz...
Ciężko się myśli w takiej chwili... pomyślał, a łza spłynęła po jego
policzku. Chwycił kolejny skrawek papieru, marząc na nim pierwsze
litery:
Więcej do mnie nie zadzwonisz...
I już nie napiszesz :
"Co u Ciebie?"
Teraz będę słuchać,
Twego głosu w niebie...
Żal me serce chwyta,
Łza niczym wosk napływa,
Kto powiedział pierwszy, że
Tak przecież bywa?
Prosto dziś się żegnam,
Choć się wcale żegnać nie chcę...
Wiedz, że w moim pustym sercu,
Zawsze będziesz mieć miejsce...
Napisawszy
te parę zdań, skulił się na pniu drzewa, a kartkę przyłożył do piersi.
Konkretniej do serca. Moja mała Cameron... Dlaczego czas nie może się
zatrzymać w miejscu? czemu nie może przywrócić mi choć jednej chwili w
jej towarzystwie...? Nie mogę żyć bez niej! Nie mogę! A prawdziwa
odpowiedź brzmi - nie potrafię! Jakże chodzić po Ziemi bez swojego
Anioła, który każdy dzień napełnia słodyczą lata? A jak wytrwać bez niej
tak do końca świata? Samotność nie jest mi do cholery pisana! Nie będę
żyć - nie chcę...od nazajutrz, z rana...
Jejkuuu jak zwykle zajebisty *__* czeklam na więcej <33
OdpowiedzUsuń