Zatrzymaliśmy się już chyba na dobre, bo mój kierowca od dawna nie wracał. Teraz właśnie pragnęłam porozumieć się z Lilly. Dowiedzieć się co słychać u Thomasa i ciotki. U wszystkich, którzy byli w jakimś stopniu bliscy mojemu sercu, przez te parę tygodni - przeliczając na dawne... Nie chciałam sobie wyobrażać, co się stanie gdy zabraknie jedzenia. Czy będę zmuszona wyjść wtedy z jeepa i oczekiwać litości i wyrozumienia? A jaka będzie reakcja mojego kierowcy?
Z zamyślenia wyrwało mnie coś, co hałasowało teraz na przyczepie. Ktoś czegoś szukał. Do diabła!
Lilly! No odezwij się! Miałaś być przy mnie! Lilly noo..!Mimo moich wołań, nic się nie działo. Po chwili na moim kolanie poczułam coś zimnego. Ktoś powoli wchodził pod koc. Pod mój koc - zdałam sobie z tego sprawę. Delikatnie zaczęłam się cofać i przybierać taką pozycję, na jaką tylko pozwalało mi moje gibkie ciało, okryte togą. Niestety - przeciwnik musiał to zauważyć i wszedł cały, myśląc zapewne, że specjalnie robię mu miejsce.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam. Na moich wargach poczułam gorący oddech i język, oplatający je z oby dwóch stron. -..Nie zbliżaj się...zar..- jęzor znalazł się w moich ustach. O matko! Po chwili zaczął dyszeć, a ślina spływała mu z boku. Czułam jego zarost. Cały był jakiś nie ogolony...
Wyciągnęłam prawą dłoń i skierowałam ją w stronę czoła mężczyzny. Tak mi się wtedy, przynajmniej wydawało. Chciałam go jak najszybciej od siebie odpędzić...Tak szybko jak tylko się dało.
Zamiast tego dotknęłam chyba jego brody...nie miałam pojęcia. Ręką przesunęłam w górę, aby natrafić na czoło. Wszędzie włosy. Cholera! Po omacku postanowiłam objąć go w pasie i zrzucić koc. Nie widziałam teraz innego rozwiązania. Serce biło mi coraz szybciej. Nie mogąc znaleźć pasa, odepchnęłam jego ciało najmocniej jak mogłam i szarpnęłam za koc. W jednej chwili wyskoczyłam z jeepa, a za mną leciało już to coś, lub ktoś. Teraz na serio nie miałam pojęcia., ale przypuszczałam, że uda mi się przed tym uciec. Im szybciej - tym lepiej. Biegłam. na ile pozwalała mi na to moja kondycja.
Daleko jednak nie ubiegłam. Usłyszałam w jednej sekundzie głos Lilly, która nakazała mi się zatrzymać. Żartujesz sobie?- spytałam ją. - Ten facet mnie goni! Po chwili jednak usłyszałam jej śmiech. Nie mogła przestać sie śmiać... - To takie zabawne? " Cameron, weź się może odwróć..." - poleciła mi. Nie chętnie, wciąż w biegu, odwróciłam głowę. Po tym co zobaczyłam, również nie mogłam przestać się śmiać. Dokładnie dwa metry za mną biegł duży, cały w sierści, pirenejski pies górski. Jego białe futerko oplatało masywne ciało, a jęzor kołysał się na wszystkie strony. Nie wątpliwe było - chciało mu się pić. Nic dziwnego - taki upał....i pies, biegnący za mną takim tempem...
- Jezuniu..to ty mnie tak wystraszyłeś? - ukucnęłam przy dużej masie sierści i stopniowo zaczęłam przeczesywać palcami, pasma jego okrycia. Śnieżnobiały michu, opadł na ziemię, tuż przy moich stopach, po czym polizał mnie o poliku.
- Fuj! Weź się trochę opanuj...- skarciłam go.- Ale ty śliczny jesteś...Mieć takiego psa... " Polubił cię." - usłyszałam Lilly. " Na serio cię polubił." Wymruczałam coś na kształt : Zauważyłam, po czym dodałam:
- A wiesz Lilly, kogo to w ogóle pies? Może bezpański? - dopytywałam się jej.
" Zobacz, czy nie ma na obróżce jakiegoś identyfikatora Mała. Radziłabym ci odnieść go do właściciela."
Błyskawicznie odgarnęłam fałdkę tłuszczu z szyi psa. Faktycznie. Na wierzchniej stronie obroży, wisiało coś, na kształt małego, starego identyfikatora. Nim jednak dowiedziłam się adresu właściciela psa, przeczytałam imię futrzaka.
- Jesteś Tofix, tak? - uśmiechnęłam się do niego. Na te słowa pies podniósł z ziemi swój zad i wesoło pomerdał ogonem. Znowu chciał mnie polizać, lecz tym razem odchyliłam głowę do tyłu, a ten przejechał mi swoim jęzorem o szyi. - Za całuśny to ty nie jesteś? - spytałam go, a Lilly ogarnął napad śmiechu.
- Ruszaj Cameron, zanim kierowca wróci i zacznie przeszukiwać okolicę w poszukiwaniu swoich zapasów.
- To co Tofix... Idziemy nie? - w odpowiedzi usłyszałam radosny szczek. Bez najmniejszych wątpliwości już pokochałam tego psa. Najchętniej nie oddawałabym go właścicielowi, chociaż potrafiłam wyobrazić sobie, co czuje jakaś mała dziewczynka, czy chłopczyk tracąc tak wspaniałego psa. Weszłam w ich skórę i ruszyłam, słuchając wskazówek Lilly, jak dojść do Blue Street...
EPIZOD
THOMAS
- Jeszcze nie zeszła na dół? - spytałem, chodząc nerwowo po pokoju. Przecież minęło już tak wiele czasu..
- Nie. Drzwi od jej pokoju są zamknięte. - odparła ciotka. Wydaje mi się , że będziemy musieli zawołać Lilly, aby przemówiła jej do rozsądku. Ile w końcu można siedzieć w jednym pomieszczeniu, nie odzywając się ani słowem?
- A nie obraziła się czasem na ciebie za coś? - wyszłem z kuchni, mieszając ciepłą herbatkę.
- A na co niby by się miała obrazić? Czy myślisz, że coś jej nie odpowiedniego powiedziałam? Thomas, litości! - pokręciła głową. Zalewała teraz drugą, a ta z pewnością, była dla Cameron.- Zanieś ją jej. Proszę.
Posłusznie chwyciłem za mały kubeczek, po czym wyszedłem z salonu, udając sie na stare schody. Pierwszy stopień. Skrzyp. Drugi. Skrzyp. Trzeci, czwarty, piąty.... Po dwunastym, byłem już na górze. przeszedłem przez wąski korytarz, mijając w między czasie parę drzwi od łazienki, dwóch sypialni, pracowni biurowej i innych, które w tej chwili mało mnie prawdę mówiąc interesowały. Będąc tuż przy drzwiach zawołałem:
- Cameron! Przyniosłem ci herbatkę. Jest ciepła. Wręcz gorąca....- przerwałem. Może miałabyś ochotę się ze mną napić? - cisza. Odczekałem chwilę. Nadal nic.
Tuż przy jej drzwiach, znajdował się dzisiejszy obiad, śniadanie i stos szklanek z piciem. Musi w końcu wyjść...cholera! Ona chce się tam zagłodzić, czy co? Myślałem w duchu...
- Cameron, jeśli nie zjesz do wieczora czegoś, wyważę drzwi. Nie żartuję! - po raz pierwszy podniosłem ton. Nikt dzisiaj już tu nie przyjdzie. Możesz być pewna, że nikogo tutaj nie spotkasz... Wyjdź i zjedz coś. Dla mnie chociaż, jak nie dla samej siebie...
- Nadal cisza? - spytała zmartwiona ciotka, gdy schodziłem na dół.
- Opowiedz mi jeszcze raz co się wydarzyło, gdy mnie nie było? Gdy Lilly przyjechała...
- Lilly zaraz przyjedzie do nas, jest w drodze... - odparła ciotka.
- Dzięki Bogu! - usiadłem w fotelu i zwróciłem na nią uwagę. Co dokładnie powiedziała?
- Cameron nic konkretnego... nie chciała iść z Lilly..To chyba wszystko. - odparła.
- A nic nie zauważyłaś dziwnego? - dopytywałem, popijając kolejny łyk herbaty.
- Nie...ale czekaj....- zamyśliła się. - ..gdy ją wołałam, nie zeszła ze swojego pokoju,ale...
- Ale skąd? - spytałem znowu.
- Z tamtych drzwi... - wskazała drzwiczki znajdujące się na balkoniku salonu.
- Cholera! - krzyknął Thomas. Strych! - to już krzyknęliśmy równocześnie. Zerwaliśmy się równo z naszych fotelów, a ja wylałem trochę gorącej herbaty na spodnie. Kurde, jak parzy...
- Ale skąd by miała klucze? - spytała ciotka.
- Nie mam pojęcia do diabła!..- odrzekłem, nerwowo szukając kluczyka, wśród pęku...
Wszystko się mogło wydarzyć, a ciotka była głupia. Na tyle głupia, żeby od razu nie przypomnieć sobie o strychowej komnacie...Za pewne liczyły się minuty..albo już nie... Za późno... - pomyślałem.
Świetny rozdział ^^ Czekam na next ;]]]
OdpowiedzUsuńjejku swietne tooo ;* czekam na kolejną notke <33
OdpowiedzUsuń